Fragment ulicy Żeromskiego między dwoma szczycieńskimi rynkami. Co kilka metrów stoją młodzi ludzie, którzy konspiracyjnym, choć wcale nie tak znowu cichym szeptem na lewo i prawo głoszą swoje hasła reklamowe typu: "papierosy, papierosy...". Na plecach duże torby, w których skrzętnie chowają towar z nielegalnego źródła. Są młodzi, potrzebują pieniędzy.

Królowie tytoniowego rynku

Usiadłem na ławce po drugiej stronie ulicy i obserwowałem ten nietypowy handel. Niezbyt intensywne nawoływanie i klient daje się skusić. Dyskretna rozmowa i "ekspedient" sięga do torby lub wchodzi do pobliskiego sklepiku, gdzie za zgodą właściciela (oczywiście nie za darmo) przechowuje tytoniowe wyroby. Bierze, co trzeba. Wymiana ręka w rękę i transakcja dokonana! Co jakiś czas podchodzi kolejny zainteresowany i sytuacja się powtarza. Pełne ręce roboty mają owi dystrybutorzy. Od czasu do czasu podjeżdża czarnym BMW kierownik tego "przedsięwzięcia" i dowozi asortyment z przemytu. Chociaż niezbyt dobry jakościowo, ale jakże tani produkt zza wschodniej granicy, rozchodzi się jak świeże bułeczki. Kilka wskazówek dla "pracowników", rzut okiem na "firmę" i odjazd. Zapewne, jak przystało na wzorowego "szefa", wraca do organizacyjno-papierkowej roboty - ZUS, Skarbowy itp.

Siedzę i obserwuję dalej, a klientów wciąż przybywa. Nawet kilku znajomych. Nagle "sprzedawczyków" coś spłoszyło, "wycięli w długą" i tyle ich widziałem. To Straż Miejska zrobiła nalot na rozprowadzaczy "fajek". Niestety, kolejny raz bez powodzenia, chociaż ostatnimi dniami dwóch wpadło - kropla w morzu. Polonez strażników znika za zakrętem i handel rozkwita na nowo. Widzę jakąś nową twarz na horyzoncie, chyba kolejny obywatel naszego miasta postanowił za zarobione pieniądze z tytoniowego handlu kupić sobie ładny, czarny samochód. Jednak nowicjusz na własnej skórze przekonał się jak ostre są prawa wolnego rynku. Chłopcy nie dadzą sobie w kaszę dmuchać, w biały dzień, na oczach wszystkich likwidują konkurencję. W ruch idą pięści. Kilka celnych ciosów i kopniaków powoduje, że nowicjusz rzuca się do ucieczki. Porzucony towar rekwirują tytoniowi "królowie rynku". Nikt nie reaguje, nikt nic nie widzi. Tak z grubsza przedstawia się działalność "nowego zakładu pracy" w Szczytnie.

Siedziałem, rozmyślałem i doszedłem do kilku wniosków. Policja jest bezradna lub bagatelizuje problem rynkowego "gangu", a przecież wszystkie zorganizowane grupy przestępcze zaczynały od takich małych przemytów, drobnych zastraszeń i pobić. Nie są likwidowane w zarodku i z czasem rosną w siłę. Działalność "papierośników" szkodzi przede wszystkim tym, którzy trudnią się legalną sprzedażą papierosów. Jednak, gdy próbowali przeciwstawiać się przemytnikom, byli zastraszani, a nawet bici. Niektórzy z nich mówili, że ci nielegalni dystrybutorzy to taka lokalna mafia i nie warto z nimi zadzierać - od pieniędzy ważniejsze jest zdrowie. Zastanawiałem się również, dlaczego Urząd Skarbowy nie reaguje, gdy podatnik deklaruje, że nie ma żadnych źródeł dochodu i jest bezrobotny - jednym słowem nie posiada środków do życia, a mimo to jeździ niezłym samochodem, ubrany jest również nie najgorzej i ma mieszkanie z pełnym wyposażeniem, a co więcej - wcale się z tym nie kryje.

Trudno jednak wszelkimi winami obarczać policję, straż miejską czy fiskusa. Ileż to razy jeden czy drugi mieszkaniec grodu, z "Monte Carlo light'em" w ustach, narzeka na policję, że ta nic nie robi i na to, że na naszych ulicach jest niebezpiecznie. Często właśnie oni zastanawiają się skąd biorą się ci wszyscy przestępcy. A odpowiedź jest taka prosta.

Obserwator

2003.01.22