Niebezpieczna ulica

Czy możliwe jest, aby jedna z ruchliwszych ulic miasta posiadała chodnik tylko po jednej swojej stronie, zaś po przeciwnej trawiastą skarpę, po której chodzić nie sposób?

Oczywiście, bo nic nas w naszym mieście zaskoczyć nie może. A traktem o jednym chodniku (ale nie jedynym w mieście) jest ul. Poznańska, którą podąża (zwłaszcza latem) wiele samochodów, wszak to kierunek na Mrągowo, Giżycko i inne miasta - perły warmińsko-mazurskiej krainy, do których to pereł, nie zaś krainy, Szczytna zaliczyć, niestety, nie można.

Piesi podążający w górę ulicy, w stronę osiedla Solidarności mogą przejść na "ochodnikowaną" stronę, co jednak nie wszyscy czynią, a spacerując poboczem, sprowadzają zagrożenie nie tylko na siebie, ale i innych użytkowników ulicy (o potrącenie nie trudno). Podobne niebezpieczeństwo czyha tu na rowerzystów. Ulica pnie się stromo pod górę, więc nie wszyscy są w stanie pokonać ją pedałując. Schodzą zatem z pojazdu... i mozoląc się, dalszy odcinek pokonują bardzo powoli - fot. 1.

Wskutek tego, za plecami rowerzysty tworzy się sznur samochodów, których kierowcy, choć to zabronione na wzniesieniu, chcą pieszego koniecznie wyprzedzić. Tymczasem z naprzeciwka rozpędzone auta, jedno za drugim toczą się szybko, bo mają z górki. Brr - jednym słowem - zgroza, wypadek wisi w powietrzu.

ROZWIĄZANIE PROBLEMU

Ul. Poznańska tuż za wzniesieniem, przechodzi w ul. Lemańską. To zrozumiałe, wszak dojechać nią można m.in. i do Leman. Odwrotnie niźli Poznańską do Poznania - nie tędy bowiem droga!

Ale wracając do rzeczy - ul. Lemańska, choć jest naturalnym przedłużeniem Poznańskiej pozbawiona jest już w ogóle chodników. Piesi (w tym zdążający na mszę do klasztoru) mają do wyboru dwa wyjścia - albo skorzystać z nierównego, trawiastego skraju, albo pobocza asfaltowej jezdni, co przecież nie jest bezpieczne. Ale, i tu uwaga, służby miejskie "znalazły" rozwiązanie. Oto postawiono znak. Jaki każdy widzi - fot. 2 i problem z głowy!

I jeszcze jedno - pod znakiem, a jakże by inaczej - leżą torby pełne śmieci (odpadków domowych). Obok bowiem rozciąga się spora działka-nieużytek cała porośnięta trawą i chwastami, pełniąca rolę lokalnego "dzikiego wysypiska".

Sam zaś znak (a właściwie dodatkowe tabliczki) jakiś "dowcipniś" opatrzył swoimi dopiskami. Tyle że nie nazbyt gramatycznie - fot. 3.

PARKINGOWA PUŁAPKA

Kolejną ulicą o asymetrycznym (bo jednym chodniku) jest ul. Żeromskiego (odcinek kończący się ślepo nad jeziorem) - fot. 4. Na zdjęciu co prawda nie widać chodników w ogóle, ale po prawej stronie zdjęcia - zasłonięty samochodami - jest tam na pewno. Parkujących pojazdów zresztą mamy tu wiele, bo - po pierwsze - obok stoi biurowiec PZU, po drugie - wokół rozlokowało się wiele sklepów i sklepików.

A wszystko to nie leży gdzieś na uboczu miasta, czy jego kresach, jak w wypadku ul. Lemańskiej, ale przylega do centralnych rejonów miasta. Obok mamy nawet tereny rekreacyjne, a właściwie "quasi-rekreacyjne". Małe Jezioro Domowe i park z pustym basenem, który latem znów nie doczekał się wody! Smutne to, a przecież lista narzekań nie jest jeszcze wyczerpana. Oto naprzeciw posesji PZU mamy małą zatoczkę do parkowania. Nawierzchnia jej nie jest utwardzona, a w dodatku walają się tu głazy i kamienie wielkości głowy dorosłego człowieka - fot. 5.

Jaki zatem ma sens tak "zagospodarowane" miejsce do parkowania samochodów?

Miałbyż to być swoisty test wytrzymałości opon lub zawieszenia pojazdów? A może jest to rodzaj metafory unaoczniającej klientom PZU jak wyglądać będzie ich droga do uzyskania odszkodowania - po grudach i głazach?

Teraz na poważnie. Ów kamienisty parking, wraz z przyległą posesją-ruderą (ul. Żeromskiego 5) należy do miasta. Od dłuższego czasu trwają rozmowy między PZU a władzami samorządowymi w kwestii uporządkowania tegoż, ale finału, jak dotąd, nie widać.

NIEJASNE OGŁOSZENIA

Oto pewne niewinne zdawałoby się na pierwszy rzut oka ogłoszenie, które drażniło oczy Czytelników "Kurka" (niekoniecznie językowych purystów). Nie omieszkali oni poinformować redakcję, więc udawszy się we wskazane miejsce - płot obok miejskiej biblioteki - wytropiłem je. Nie bez trudu, bo było stosunkowe małe, ale jednak znalazłem - fot. 6.

Stoi na nim, nie mniej nie więcej, iż ktoś zatrudni szfaczkę do pracy na lamowaczu. Lamowacz, gdyby ktoś nie wiedział co to takiego, służę wyjaśnieniem: jest to maszyna do obszywania (lamowania) brzegów materiału paskiem innej tkaniny lub tasiemką, a nawet futrem (lamowany płaszcz). Co znaczy ta szfaczka - nie wiadomo! Chyba, że chodzi o pracownicę szwalni, czyli szwaczkę.

WYMOWA SZYLDU

Lektura, zwłaszcza dobra jest rzeczą pożyteczną, rozszerza horyzonty itp. No, ale książki są okropnie drogie, więc nie ma wyjścia, trzeba gnać do biblioteki, najlepiej przy ul. Polskiej 8. Ale co to?

Wisi tu bowiem taka tabliczka - "Lombard w bibliotece" - fot.7.

Jak to rozumieć - czy nie ma już biblioteki, bo popadła w długi i przejął ją lombard, u którego się zapożyczyła? Czy może jednak istnieje i wypożycza nadal książki, tyle że prowadzi dodatkowo lombard?

2003.09.17