Lokatorzy budynków posadowionych przy głównej ulicy Wielbarka, muszą przejechać pół miejscowości, by dostać się do swojej posesji. A wszystko dlatego, że urzędnicy sprzedali sąsiadom z budynku obok wspólną dotychczas drogę dojazdową. Wstępu broni solidna brama i o nią, od wielu miesięcy, toczy się spór.

Spór o bramę

Daleka droga do domu

W budynku przy ul. Jagiełły 14 w Wielbarku mieszkają cztery rodziny. Wykupili na własność swe mieszkania i całą posesję. Na sąsiednią parcelę, stanowiącą, jak na razie, mienie komunalne, składają się z kolei dwa budynki - nr 10 i 12, w których żyje 6 rodzin. I one właśnie nie mają bezpośredniego dostępu do podwórka.

Przez dziesiątki lat do obu posesji prowadziła jedna i ta sama droga dojazdowa, znajdująca się między budynkami nr 10 i 14. W czerwcu ubiegłego roku na ścianach obu domów pojawiły się solidne zawiasy, a na nich - równie solidna brama, broniąca wjazdu.

- Okazało się, że droga dojazdowa nie jest już wspólna, bo została sprzedana wraz z całą posesją sąsiadom z "czternastki", a oni ogrodzili swoją własność - mówi Sławomir Kurpiewski. - Dla nas został przejazd tylną, polną drogą, którą trzeba najpierw okrążyć prawie pół Wielbarka, by dojechać na nasze podwórko.

- Jak tak może być? - pyta retorycznie inna z lokatorek domu nr 10. - Przez pięćdziesiąt lat ta droga była dla wszystkich. Tędy jeździło się do piekarni, która była za naszymi budynkami i do sklepu, i do weterynarii. A teraz my sami nie możemy dojechać do naszych domów.

- Straż lub pogotowie, aby do nas dotrzeć, będzie musiało okrążyć Wielbark, a wtedy może być już za późno, jeśli na przykład wybuchnie pożar - wyrażają swe żale i obawy mieszkańcy odciętej od ulicy posesji. - Ta droga, którą niby mamy, to zimą nie jest w ogóle odśnieżana, nie sposób nią przejechać, gdy padają deszcze.

Trudności sprawiało także usuwanie śmieci z posesji. W końcu, w płocie sąsiadującym z posesją z drugiej strony, ZGKiM zamontował niewielką furtkę, by pracownicy mieli którędy wynosić pojemniki. Dotychczas taszczyli je przez "przelotową" klatkę schodową.

- Teraz gmina sprzedaje mieszkania na bardzo dogodnych warunkach. Jak ci z drugiej strony naszej posesji wykupią, to w ogóle już nikt do nas nie dotrze - boją się o swą przyszłość mieszkańcy domów nr 10 i 12.

- Postawiliśmy bramę ze względu na bezpieczeństwo. Tuż przy naszym domu jest przystanek autobusowy, blisko znajduje się sklep monopolowy. Kilka razy nas okradziono. Mieliśmy prawo ogrodzić własną posesję - tłumaczą mieszkańcy budynku nr 14.

Ostatecznie skończyło się na poważnym konflikcie, który potęguje się z dnia na dzień i sprowadza obecnie do wzajemnego robienia sobie na złość.

Nieudane mediacje

Najpierw próbowano dojść do porozumienia. Spotkania mieszkańców budynków, przy współudziale wielbarskich urzędników w roli mediatorów, nie przyniosły rozwiązania problemu. Gdy ci z "dziesiątki" i "dwunastki" zaczęli coraz głośniej żądać bezpośredniego dostępu do parceli, ci z "czternastki" do bramy dołożyli płot, całkowicie rozdzielający posesje.

Zarzucany skargami Urząd Gminy i administrujący jego mieniem Zakład Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, kilkakrotnie wystąpili do właścicieli "czternastki" z nakazem zdjęcia bramy. Za każdym razem spotkali się z odmową. Bo właściciel posesji może ją ogrodzić i zabezpieczyć w sposób, jaki mu najbardziej pasuje. Ma do tego pełne prawo i tak jest w wielbarskim przypadku, chociaż nie do końca, bowiem montowanie ogrodzenia odbyło się z naruszeniem cudzej własności.

Samowola za zgodą powiatu

Poszkodowani mieszkańcy piszą skargi do gminy, starostwa, prokuratury, sądu... Zewsząd otrzymują w odpowiedzi informację, że wszystko jest "cacy". Najbardziej byli zdumieni takim stwierdzeniem w wykonaniu szczycieńskiego nadzoru budowlanego.

- Brama wisi od czerwca ubiegłego roku, starostwo zezwolenie wydało dopiero w listopadzie, a ostatnio inspektorzy nadzoru uznali, że wszystko jest w porządku - mówi Sławomir Kurpiewski. Jego zdaniem tak być nie powinno, bo stalowa konstrukcja podtrzymująca wrota wmurowana jest w ścianę domu nr 10. - To przecież jest mienie gminy, a ta z kolei nie godzi się na bramę i nakazywała ją rozebrać.

Wójt Wielbarka Grzegorz Zapadka stwierdza, że nikt gminy o zgodę nie pytał. Podobnie jak mieszkańcy "10" jest zdziwiony orzeczeniem nadzoru budowlanego.

Pod koniec lutego br. wielbarski ZGKiM zwrócił się z prośbą do starostwa powiatowego o "podjęcie decyzji administracyjnych w celu zobowiązania mieszkańców posesji przy ulicy Jagiełły 14 do usunięcia samowolnie zamontowanej bramy". Podkreślił, że nie wyraził na nią zgody i zaznaczył, że słupek nośny bramy został wmurowany w ścianę budynku komunalnego. W odpowiedzi, datowanej na 12 marca, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego stwierdza, że przeprowadzono wizję lokalną i ustalono, że... montaż bramy wjazdowej odbył się "za zgodą Starostwa Powiatowego w Szczytnie". - Jak byliśmy na wizji lokalnej, to ktoś powiedział, że wójt wyraził zgodę na taką konstrukcję - mówi jeden z inspektorów nadzoru, zastrzegając jednocześnie, że Wielbark to nie jego teren, a decyzje podejmuje kierownik. Nie wie jednak, kto to powiedział, jaką formę miała zgoda, ani nawet który wójt i kiedy ją wydał. Pogłoska - najwyraźniej - wystarczyła nadzorowi budowlanemu.

Urzędnik zapomniał

Wszystko się "skrzywiło" w 1995 roku, gdy do sprzedaży przygotowano dom nr 14. Wyłącznie w oparciu o istniejące plany podziałów geodezyjnych, a te przewidywały, że granica parceli nr 14 wiedzie po... ścianie budynku nr 10. I choć wszyscy wiedzieli, że istnieje tam dojazd do dwóch posesji, to jednak nad urzędowe papiery nikt głowy nie podniósł i nie spojrzał przewidująco w przyszłość.

- Można było wtedy, a nawet powinno, wydzielić ze sprzedaży pas drogi dojazdowej z dostępem do posesji nr 10 i 12, zapobiegając istniejącemu obecnie konfliktowi - mówi wójt Wielbarka Grzegorz Zapadka. - Obecnie nie da się tego stanu zmienić bez procesu sądowego, którego pozytywny skutek dla lokatorów "10" i "12" jest raczej wątpliwy.

Jak powiedział "Kurkowi", konsultował się z prawnikami w kwestii między innymi wywłaszczenia właścicieli "14" z fragmentu posiadanej przez nich działki, juryści jednak są zdania, że takiej procedury nie da się przeforsować. Gmina byłaby skłonna, dla polubownego załatwienia sprawy, odkupić od mieszkańców tę drogę, na co oni się jednak nie zgadzają.

Istnieje jeszcze ewentualnie możliwość ustanowienia tzw. służebności przejazdu na rzecz sąsiedniej posesji, ale to gmina dopiero będzie "przerabiać".

- Jedyne, co dziś mógłbym zrobić, to ukarać pracownika, który przygotowując procedurę sprzedaży, zapomniał o tym, że z drogi korzystają nie tylko lokatorzy budynku nr 14, ale to nic nie zmieni i w niczym nie pomoże - mówi wójt Zapadka. Przypomina, że jeszcze przed wojną oba budynki ("14" i "10") stanowiły jedną nieruchomość pozostającą we władaniu jednego właściciela. Wystarczała więc jedna droga dojazdowa i tak zostało. Później dokonano podziałów geodezyjnych "z sufitu", bez analizy skutków, a te właśnie się pojawiły w postaci ostrego sąsiedzkiego konfliktu.

Halina Bielawska

2003.04.01