Szczycieńskie muzeum nie musi się już kojarzyć wyłącznie z regionalnymi i przyrodniczymi ekspozycjami. Można tu teraz obejrzeć bogatą kolekcję broni i dawnych, użytkowych sprzętów.

Starocie z folkiem

Wernisaż nowej wystawy w szczycieńskim muzeum odbył się w piątek 31 stycznia. Jak zawsze przy takich okazjach, goście mieli okazję do uczty duchowej, tym razem jednak - podwójnej. Oprócz bowiem kontaktu z "niemą" historią organizatorzy zapewnili kontakt z muzyką. Można było usłyszeć dźwięki pochodzące z różnych stron świata i na dodatek - w międzynarodowym wykonaniu.

Jak informowała kustosz szczycieńskiej placówki Monika Ostaszewska-Symonowicz, muzeum powstało na długo przed II wojną światową. Ze zgromadzonych wówczas eksponatów, po zawierusze wojennej, pozostało około 600. Wciąż mają swe miejsce w muzealnych magazynach dzięki pierwszemu szczycieńskiemu staroście Walterowi Późnemu, który był jednocześnie kierownikiem muzeum.

- Zabezpieczył zbiory i ochronił przed wywiezieniem ich do dużych, centralnych muzeów, choć takie wówczas były tendencje - snuła wspomnienia kustosz. - To, co odkurzyliśmy i wyciągnęliśmy z magazynowych zakamarków, to zaledwie niewielka cząstka naszych zasobów.

Wśród prezentowanych staroci znajduje się np. piękny, kaflowy piec, którego jeszcze nigdy w muzeum nie prezentowano. Można obejrzeć szafę grającą, zwaną polifonem i płyty - solidnych rozmiarów perforowane "talerze". Tuż przed wernisażem kierownik szkolnych warsztatów przy ZS nr 1 podjął próbę jej naprawienia, na razie bez powodzenia.

- A zepsuł ją nie kto inny, a pracownik Muzeum Narodowego - informowała Monika Ostaszewska.

W skład nowej ekspozycji wchodzi też stara i mocno nadgryziona zębem czasu pralka, znanej przed wojną firmy Miele. Ten akurat eksponat, choć sam w sobie wiekowy, do muzeum trafił zaledwie dzień przed wernisażem, jako dar Niny Czerniawskiej, emerytowanej nauczycielki "ogólniaka".

- Wiele wartościowych historycznie przedmiotów otrzymujemy od mieszkańców miasta - mówiła Monika Ostaszewska dziękując za dar nie tylko Ninie Czerniawskiej, ale też obecnemu na otwarciu wystawy Michałowi Sawiczowi za bogaty zbiór dokumentów dotyczących Szczytna z pierwszych powojennych lat. Ciepłe słowa kierowała także do tych wszystkich, którzy wspomogli ją przy organizacji nowej ekspozycji, a nie było ich mało.

Z muzealnym wnętrzem współgrały instrumenty - kilkanaście różnorodnych i też nie nowych grających "urządzeń", z których dźwięki wydobywało sześciu muzyków folk. To "Sielska Kapela Weselna" (Ewa i Robert Wasilewscy oraz Piotr Pniewski) przywiodła w progi kulturalnej placówki swych kolegów z Poznania, czyli Jacka Hałasa i Macieja Filipczuka oraz... Stanów Zjednoczonych. Co prawda, o Stefanie Puchalskim, bo to on był gwiazdą wieczoru, trudno powiedzieć, by był skądkolwiek. Większość swego życia spędził na podróżowaniu po to, by poznać tajniki gry na skrzypcach. Ale nie takiej, jakiej uczą w konserwatoriach, lecz tej sielskiej, spod strzechy, w wykonaniu "Janków Muzykantów" z różnych rejonów świata. Z cymbałów, bębenków, tamburynów, kontrabasów, fujarek i skrzypiec wydobywały się nie tylko melodie rodem z Mołdawii, Huculszczyzny, Siedmiogrodu, Prowansji, ale i te "bliższe" uszom słuchaczy: z Lubelszczyzny, Podbeskidzia czy Kurpiowszczyzny.

A publika, choć nie nazbyt liczna, od 4-latki do blisko 80-latka z wyraźnym zadowoleniem wsłuchiwała się w dźwięki, żwawo przytupując, a nawet tańcując.

Muzealny wernisaż po raz kolejny wykazał, że historię i tradycję można krzewić za pośrednictwem wielu zmysłów. W grę wchodził wszak i wzrok, i słuch, i dotyk, a nawet smak, bo organizatorzy zadbali też o to, by wyczerpani nadmiarem wrażeń, mieli czym zregenerować nadwątlone siły.

Halina Bielawska

2003.02.05