Blisko trzy godziny tłum szczytnian, mieszkańców okolicznych gmin i turystów spędził na miejskiej plaży zachowując trzeźwość, co jest niezwykle rzadkim zjawiskiem podczas masowych imprez.

Trzy godziny bez piwa

Arka... Przymierza

Koncert Arki Noego, który odbył się we wtorek 24 czerwca na miejskiej plaży, wyciągnął z domowych pieleszy wielopokoleniowe rodziny, a liczba widzów wielokrotnie przekroczyła zakładane przez organizatorów 900 osób. Choć występy rozpoczynały się o 17.00, to już na godzinę przed nimi w kierunku plaży, z różnych stron miasta ciągnęły całe tabuny widzów. Szczególnie milusińscy mieli możliwość aktywnego oczekiwania na koncert, bowiem na obrzeżach plaży stanęły liczne zjeżdżalnie, skocznie, tory wyścigowe i tym podobne "gadżety". Dzieciaki miały moc zabawy, a rodzice nie nazbyt kurczowo trzymali się za portfele choćby i z tego powodu, że nie mieli szansy wydać pieniędzy na własne potrzeby. W okolicy stało, co prawda, kilka charakterystycznych parasoli, ale wyłącznie z napisem "coca cola". Żadnych "jurandów", "żywców", "dojlidów" - a mimo to dorosła, wcale nie mała część publiczności, wytrwale stała na plaży wsłuchując się w skoczne i jednocześnie wymowne treści piosenek.

Te, na początek, wykonywały przykościelne dziecięce zespoły miejscowe. Najpierw reprezentujące zbór zielonoświątkowców, a później - parafię św. Stanisława Kostki, której wikariusz ks. Krzysztof Lauter, był głównym inicjatorem i realizatorem tego kulturalnego wydarzenia. A dalej, przez półtorej godziny, z dziećmi, tworzącymi zespół Arka Noego, śpiewała cała dziecięca widownia, a i sporo dorosłych im towarzyszyło. Ci, którzy znaleźli skrawek mniej zatłoczonej murawy, nie tylko śpiewali, ale i tańczyli ochoczo.

Tym sposobem Arka Noego przemieniła się w Arkę Przymierza - łącząc we wspólnej zabawie i tych, którym już włos mocno przyprószyła siwizna, i tych, którym włos na głowach ledwo zaczął się pojawiać.

Organizatorzy koncertu, czyli wspomniany ksiądz Krzysztof Lauter oraz Urząd Miejski i miejska komisja "antyalkoholowa" osiągnęli swój cel: udowodnili, że można się dobrze bawić bez alkoholowego wsparcia.

PIWOSZE W KRZAKACH!

Czy wtorkowy koncert na plaży w pełni udowodnił, że można się dobrze bawić bez alkoholu?

Nie wszyscy - niestety - przesłanie imprezy wzięli sobie do serca. Na obrzeżach, w lekkim ukryciu, trącano - i owszem. Zaszła jednak pewna metamorfoza. Było odwrotnie niż na większości innych imprez. Oto bowiem ci, którzy spożywali, stanowili znakomitą mniejszość, nieliczne wyjątki kryły się po okolicznych krzakach, jakby wstydliwie racząc się z puszek czy butelek. Kilka dni wcześniej, też na miejskiej plaży, kiedy trwała "Biesiada Tyska", było akurat odwrotnie. Ci, którzy nie mieli ochoty na spożywanie, musieli kryć się, już nie ze wstydu, ale raczej strachu przed naładowaną procentami hałastrą, która zresztą szkód różnorakich narobiła w mieście, bo gdzieś przecież i na czymś należało nadmiar energii wyładować.

Niby dwie podobne imprezy, a jak odmienne skutki.

Pewien młody człowiek, z którym przyszło mi rozmawiać po wtorkowym koncercie, stwierdził, że to różnica, jaka tkwi między komercją a kulturą. Że pogoń za zyskiem wypacza wszelkie idee.

- I czego wy, dorośli, chcecie - usłyszałam. - Z jednej strony narzekacie na rozpitą młodzież, a jednocześnie robicie wszystko, by dać im szansę i możliwość.

Nie mogłam polemizować, bo brakowało argumentów. Ale też i pomyślałam, że może to tędy właśnie droga? Może coś by się w tej materii zaczęło poprawiać, gdyby liczba koncertów "antyalkoholowych" przewyższała liczbę tych komercyjnych. Albo gdyby przynajmniej podczas tych ostatnich nie funkcjonował dziwaczny "obyczaj" udzielania niepisanej całkowitej dyspensy od ustawy o wychowaniu w trzeźwości?

Halina Bielawska

2003.07.02