Spacer z Karoliną po lesie

Jak te dzieci szybko rosną! Jeszcze niedawno, kiedy Karolina stawała na szczycie schodów wydawało mi się, że na pewno spadnie. Ale, na szczęście, nie spadła. Tak samo jak nie spadła z huśtawki, hamaka i paru innych rzeczy, na które właziła z upodobaniem i z czystej ciekawości. Bo Karolina jest dziewczynką z miasta. Z dużego miasta, bo z Warszawy. A dzieci z miasta, kiedy już przyjadą na prowincję, a szczególnie na wieś, są wszystkiego ciekawe. A przy tym niewiele wiedzą.

Drobne, śmieszne sprawy

Muszę się przyznać, że z pewnych rzeczy nie zdawałem sobie sprawy. Rozumiałem, co prawda, że moje dobrze wychowane psy pozwalają Karolinie na wszystko. No bo co może zrobić osiemdziesięciokilogramowej nowofundlandce kilkunastokilogramowa panienka. Nic. Nawet uszu jej nie oberwie. Tylko kot chował się po kątach pod ławami, bo tu już istniało pewne zagrożenie ze strony małego człowieczka, który na dodatek na czworakach tropił kota gdzie tylko mógł i ciągnął za ogon. Na szczęście kot też jest dobrze wychowany i rozumiał, że dziecka ruszać nie można. Dlatego, gdy tylko usłyszał bojowe zawołanie Karoliny - gdzie jest kot? - umykał na najbliższe drzewo. Taki stosunek domowych zwierząt do naszego gościa mogłem jeszcze zrozumieć. Ale nie wszystko. W pierwszej chwili mnie rozśmieszały, ale potem zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Czy mogłem się bowiem spodziewać, że Karolina doskonale wiedziała o tym, że mleko bierze się z marketu i jest w kartonie, nie mając przy tym pojęcia, że mleko daje krowa, która przechadza się po pobliskiej łące? Albo, pamiętam, awanturę, jaka wybuchła przy obiedzie, bo dziewczynka nie wiedziała, że marchewka rośnie w ziemi, a jej ziemi do buzi brać nie wolno, więc ona marchewki jeść nie będzie. Myślała, że marchewka to jest to czerwone, w siatce, które kupuje się na straganie z warzywami. Nie mówiąc o takich drobiazgach jak jajka, czy sama kura. Jak można jeść coś, co jeszcze przed godziną biegało po podwórku u sąsiadów. Przecież kurczaki biorą się ze sklepu! Ale co tu się dziwić małemu dziecku, kiedy nawet dorośli nie bardzo wiedzą, że z kury robi się rosół, a z koguta pieczyste. I że drób z podwórka ma zupełnie inny smak niż to co kupujemy w sklepie. Wszystko to musiałem tłumaczyć małej Karolinie w czasie jej poprzednich wizyt.

Tajemnice lasu

... Z pieca spadło

Dlatego w czasie tegorocznych odwiedzin, kiedy Karolina ma trochę więcej lat, postanowiłem zabrać ją na spacer po lesie, aby ten nie kojarzył jej się z filmami, które ogląda w telewizji. Okazało się rychło, że to wcale nie jest taka prosta sprawa. No bo jak wytłumaczyć dziesięcioletniej panience, że las, po którym spacerujemy, to nie pierwotna puszcza? Że można go raczej porównać do pola, na którym uprawia się pszenicę? Właśnie tak. Las to pole uprawne, na którym człowiek postanowił uprawiać drzewa. Tylko, że ze zbożem mu się to jakoś udało, a z lasem, póki co, nie bardzo mu wychodzi. Nie miałem innego wyjścia, jak przegonić młodą osobę kilka kilometrów i zaprowadzić do miejsca, gdzie hoduje się leśne niemowlaki, czyli do szkółki leśnej. Pokazałem wysoki płot broniący uprawę przed zwierzętami, długie kwatery chronione mocnymi żerdziami przed sarnami, drucianą siatkę głęboko zapuszczoną w ziemię - przed zającami i królikami, rów będący pułapką na owady. W szkółce w miarę szczęśliwie przebiegają pierwsze miesiące życia drzew. Ale potem jest już gorzej. Na razie przesadza się jeszcze maluchy na terenie szkółki, ale już za rok, dwa na wiosnę sosenki przesadzi się na teren mniej przyjazny, gdzie zagrożenie jest większe. Prowadzę więc Karolinę do młodników. Pokazuję długie blizny po skaleczeniach uczynionych przez sarny i jelenie, czyli spałowania pokazuję inne skaleczenia, w które wdarł się grzyb, owad, a także bezlitosna przyroda - mrozy, upały, susza. Pokazuję też, jak młode drzewka walczą ze sobą. Ale to im nie szkodzi, wręcz odwrotnie, wzmacnia je: pną się coraz wyżej, są silniejsze. Już nie groźne im drobne skaleczenia, już ani sarna, ani ptasi drobiazg nie czyni im takiej krzywdy. Młodnik po różnych zabiegach przekształca się las. A las z masztowymi sosnami to marzenie i uwieńczenie trudu leśnika.

I kiedy tak chodzę po leśnych ścieżkach z Karoliną, widzę ze zgrozą, że jeszcze wiele trzeba spacerów, by jej wytłumaczyć rolę, jaką w lesie spełniają poszczególne żywe organizmy i roślinne i te bardziej groźne - zwierzęce: owady, ptaki, gryzonie, sarny, jelenie, dziki. Jak ważny jest brak drapieżników i jak się trzeba natrudzić, by lasu nie spotkała klęska. Bo ta czai się niemal za każdym błędnym krokiem człowieka - drapieżcy, który zamienił las w uprawę leśną, a bez pomocy którego teraz las sobie już nie umie poradzić.

* * *

Zdaję sobie sprawę, że właśnie tej młodej osóbce muszę wytłumaczyć, na czym polega zależność lasu od człowieka. Może wówczas w wieku dorosłym dołączy do ludzi, którzy będą drzewom pomagać miast szkodzić śmieceniem, deptaniem upraw i młodników, rozjeżdżając samochodami leśne drogi czy wreszcie bezmyślnie rozpalając ogniska. Bo pożar to najgorszy wróg lasu i wszystkiego co w nim żyje.

Pamiętajmy więc o naszych młodych gościach z miasta. Pokazujmy im nie tylko krowy, które dają mleko, ale też las - uczmy ich praw w nim rządzących. Dzieci z miasta o tym nie wiedzą.

To nieprawda, że "nie było nas - był las. Nie będzie nas - będzie las". Bo obecnie bez pomocy człowieka las sobie nie poradzi. Ale by mu pomóc, trzeba wiedzieć jak się w nim zachować.

Marek Teschke

2003.08.13