Gdyby Krzysztof Klenczon żył i chciał wrócić nad mazurskie jeziora, miałby spore trudności z wędrówką po ich brzegach. A to za sprawą tych właścicieli (dzierżawców) terenów przylegających do jezior, którzy nie zważając na obowiązujące w Polsce prawo, grodzą nabyte tereny aż po wodę.

Zagrodzone jeziora

Podejmowane w takich sprawach sporadycznie i niemrawo interwencje władz lokalnych nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, co jest dziwne o tyle, że sytuacja prawna w tej materii, jak rzadko w polskim prawie, jest jasna i nie budzi żadnych wątpliwości. Zajrzyjmy zatem do przepisów.

Stan prawny - czyli jak być powinno

Obowiązująca (od 1 stycznia 2002 r.) ustawa z dnia 18 lipca 2001 r. Prawo wodne (Dz.U. nr 115, poz. 1229) w art. 27 ust. 1 zabrania grodzenia nieruchomości przyległych do powierzchniowych wód publicznych w odległości mniejszej niż 1,5 m od linii brzegu, a także zakazywania lub uniemożliwiania przechodzenia przez ten obszar. Od zakazu tego przewidziano (w art. 27 ust. 2 tej ustawy) tylko dwa wyjątki dotyczące:

a) ustanowionych na podstawie Prawa wodnego stref ochronnych ujęć wody i b) obrębów hodowlanych, ustanowionych na podstawie ustawy o rybactwie śródlądowym z 18 kwietnia 1985 r. (Dz.U. z 1999, nr 66, poz. 750, ze zm.). Kolejny istotny w tej materii przepis to art. 28 ust. 2 Prawa wodnego, który stanowi, że właściciel nieruchomości przyległej do wód objętych korzystaniem powszechnym jest obowiązany zapewnić dostęp do wody w sposób umożliwiający to korzystanie.

Z powyższych regulacji jasno wynika, że właściciel (dzierżawca) terenu przylegającego do powierzchniowych wód publicznych może go oczywiście ogrodzić, ale musi bezwzględnie pozostawić wolny pas terenu do tafli wody o szerokości co najmniej 1,5 m i - co więcej - jest zobowiązany zapewnić każdemu obywatelowi dostęp do wody w sposób umożliwiający korzystanie z niej.

Co grozi za nieprzestrzeganie tych przepisów? Otóż polski ustawodawca "poważnie" podszedł do sprawy i przewidział za zachowania sprzeczne z przytoczonymi wyżej przepisami, tj. grodzenie terenów w wodę lub uniemożliwianie dostępu do wód, odpowiedzialność karną w postaci grzywny do 5000 zł.

Warto w tym miejscu zacytować odpowiednie przepisy karne z ustawy Prawo wodne.

Art. 193. Kto wbrew obowiązkowi: (...)

2) uniemożliwia dostęp do wód, o którym mowa w art. 28 ust. 1 i 2, (...)

- podlega karze grzywny.

Art. 194. Kto:

(...) 2) grodzi nieruchomości przyległe do powierzchniowych wód publicznych w odległości mniejszej niż 1,5 m od linii brzegu, (...)

- podlega karze grzywny.

Stan faktyczny - czyli jak jest

Jak jest w rzeczywistości każdy widzi. Wystarczy pojechać nad jeziora w okolicach Szczytna - np. nad największe Sasek Wielki czy nad popularne Narty (właściwie Świętajno), by przekonać się, że dojście do wody w wielu miejscach jest utrudnione albo wręcz niemożliwe. Wysokie siatki, płoty i ogrodzenia oraz tabliczki z napisami informującymi o zakazie wstępu na teren prywatny czy o konieczności dokonania opłat za korzystanie z plaży, nie pozostawiają wątpliwości, że brak faktycznego dostępu do co atrakcyjniejszych jezior i możliwości swobodnego z nich korzystania (pływanie, wędkarstwo), staje się już normą i to nie tylko na naszych terenach (sprawa nie dotyczy oczywiście tylko okolic Szczytna, ale ma "zasięg" ogólnokrajowy).

Przyznać jednak trzeba, że sytuacja taka ma szczególny wymiar i wagę właśnie tu, w Krainie Tysiąca Jezior, której głównym bogactwem - oprócz oczywiście wspaniałych ludzi tu zamieszkujących, jest niespotykana gdzie indziej przyroda: bujne lasy, powietrze, krajobrazy i jeszcze czysta woda w licznych przepięknych jeziorach. Obserwując jednak to, co się dzieje, trudno nie dojść do wniosku, że jak tak dalej pójdzie, to dostęp do tych bogactw stanie się już wkrótce przywilejem tylko nielicznych i to na pewno nie tych, którzy zarabiają średnią krajową lub stoją w kolejkach po zasiłek dla bezrobotnych.

(Z.W.)

Bezradni samorządowcy

Przedstawiciele szczycieńskich samorządów bezradnie rozkładają ręce. Owszem, problem jest im znany od lat. Twierdzą jednak, że niewiele są w stanie wskórać. Próbują, jak np. wójt Dźwierzut Czesław Wierzuk, dogadywać się z naruszającymi przepisy i przekonywać ich do przestrzegania prawa.

- Do tej pory nie podejmowaliśmy żadnych kroków - przyznaje wójt gminy Szczytno Sławomir Wojciechowski, uzasadniając to tym, że nie było żadnych oficjalnych skarg. Z problemem zagradzania przejść wokół jezior spotykał się wielokrotnie, będąc jeszcze pracownikiem Państwowej Straży Rybackiej.

- Cóż my wójtowie możemy zrobić? - pyta szef gminy Szczytno, żaląc się, że jego pole manewru jest ograniczone. Podobnie wypowiada się sekretarz Miasta i Gminy Pasym Kazimierz Oleszkiewicz.

- Nie było przypadku wdrożenia przez gminę postępowania, którego efektem końcowym byłoby rozebranie nielegalnej zabudowy - przyznaje sekretarz, informując jednak, że znane są mu przypadki naruszeń prawa. Stwierdzane są one np. podczas kontroli przeprowadzanych przez podległe urzędowi służby. Czemu wówczas nie wszczyna się żadnej procedury?

- Obowiązuje nas hierarchia pewnych zadań. Pilnujemy przede wszystkim tego, co należy do naszych obowiązków - odpowiada sekretarz. - Poza tym nie wiem, czy konieczne jest rozgradzanie w sytuacji, gdy nikt nie wnosi pretensji. Może to dobrze, że przypadkowi ludzie nie wchodzą na prywatną posesję.

Do braku administracyjnych działań przyznaje się też wójt Jedwabna Włodzimierz Budny.

- Po sezonie będziemy chcieli zmierzyć się z tym problemem i porozmawiać z właścicielami zagradzającymi przejścia - zapowiada wójt. Sam zna kilka przypadków naruszeń prawa w jego gminie. Najbardziej dokuczliwy dla wczasowiczów występuje w Warchałach, nad jeziorem Narty.

Odpowiedzialnym za ściganie nielegalnych przyjeziornych zagrodzeń jest nadzór budowlany w Starostwie Powiatowym. Ten jednak zapewnia, że... problemu nie ma.

- Nie było takiego przypadku, żeby konieczne było wszczęcie postępowania z urzędu - informuje pracownik nadzoru budowlanego Andrzej Górka.

Twierdzi, że wszystkie skargi na naruszenie prawa są sprawdzane, ale się nie potwierdzają. Tak było ostatnio w przypadku skargi na właściciela ośrodka "Łoś" na Kobylosze.

- Byłem tam kilkakrotnie i stwierdziłem, że przejście jest swobodne wzdłuż jeziora - zapewnia pracownik starostwa.

"Kurkowa" ekipa sprawdziła rzecz na miejscu. Przejście istnieje, ale tylko dla dobrze wygimnastykowanych osób. Może pracownik nadzoru budowlanego w wolnych chwilach uprawia akrobatykę i dlatego uważa, że jest ono swobodne!

(olan)

To wszystko?

W zasadzie tak, choć przy okazji tej sprawy trudno nie pokusić się o kilka refleksji natury ogólnej i postawić pytanie: czy w Polsce jest odpowiedni klimat do przestrzegania prawa? A że nie jest ono przestrzegane, widać nie tylko znad trudno dostępnych mazurskich jezior.

Otóż przyrodniczo rzecz biorąc wiadomo, że na Mazurach pomarańcze raczej nie wyrosną, a w Egipcie trudno będzie uprawiać ziemniaki - po prostu nie te klimaty. Natomiast, aby dobrze obrodziła pszenica, potrzebne są nie tylko klimat, odpowiedniej klasy gleba i jej właściwa uprawa, ale także dobra pogoda i opłacalna cena skupu.

Na gruncie społecznym jest tak, że społeczeństwo mamy mądre, bywałe w świecie i coraz lepiej wyedukowane, przepisy prawne dobre, a czasami nawet lepsze od analogicznych na zachodzie i wschodzie - gleba jest więc żyzna. Różne organy, których w Polsce masa, pracują bez wytchnienia realizując i wdrażając coraz to nowe programy - a to zwalczania różnych form przestępczości, ściągalności podatków czy abonamentu telewizyjnego - uprawa jest więc prowadzona właściwie. Tylko że efekty mizerniutkie - jak zresztą wszędzie tam, gdzie produkcja nie idzie w parze z opłacalnością.

Krótko mówiąc, nie pomogą najlepsze chęci, programy i zmiany w przepisach (o których tak ładnie i ze znawstwem pisze p. B. Koralewska w "KM" nr 31), jeśli przestrzeganie prawa nie stanie się w końcu opłacalne. No bo czy warto - zastanawia się prowadzący działalność gospodarczą podatnik - wykazać wszystkie przychody i zapłacić większy podatek? Czy warto sprzedawać w sklepie towary tylko nieprzeterminowane? Czy warto zorganizować uczciwy przetarg? - zastanowi się niejeden samorządowiec.

Pytania można mnożyć, ale zawsze wrócimy do jednego: czy warto być w dzisiejszej Polsce uczciwym? I gdyby - co nie daj Boże - takie pytania padło ze strony naszych dorastających dzieci, to zapewne wielu z nas (nie wyłączając autora, który zanim dorośnie córka ma jeszcze kilka lat spokoju) miałoby trudności z właściwą odpowiedzią. A pogoda? Pogoda jest tylko dla bogaczy.

Zbigniew Waleszczyński

2003.08.13