Jeśli rolnikowi w powiecie szczycieńskim padnie krowa, nie przyjedzie po nią firma z pobliskiego Długiego Borku, ale aż z Krasnosielca koło Makowa Mazowieckiego. Za usługę trzeba dodatkowo zapłacić 120 zł. Tak zadecydowała Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, częściowo pokrywająca koszty zbiórki i utylizacji zwierzęcego truchła.

Agencja ma w nosie rolników

O tym, że sztuk, padłych na terenie powiatu szczycieńskiego nie może już zbierać "Saria" w Długim Borku rolnicy z Rozogów dowiedzieli się dopiero wtedy, gdy... sztuka padła. Gdy w zakładzie "za miedzą" odmówiono rolnikowi wykonania usługi (odbiór i transport truchła), udał się po pomoc do wójta. Krok po kroku, telefon za telefonem ustalono, że prawo sprzątania padliny ma w powiecie firma z Krasnosielca. Oburzenie wywołał jednak fakt, że przewoźnik zażądał od rolnika dodatkowej opłaty w wysokości 120 zł, czego dotychczas nie było.

Czysta ekonomia

Przedstawiciel Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nie dostrzega problemu w kwestii terytorialnej.

- Prawo odbioru padłych zwierząt w poszczególnych powiatach mają te firmy, które przedstawiły najkorzystniejszą ofertę cenową - mówi Paweł Janik, naczelnik wydziału zajmującego się utylizacją w warszawskiej centrali ARiMR. Tam bowiem, z pominięciem struktur terenowych, decydowano o tym kto i gdzie będzie sprzątał.

Zgodnie z przepisami Agencja pokrywa do 98% kosztów odbioru i transportu padliny. Pozostałe 2% ma zapłacić rolnik. To dla Agencji wygodny przepis, określa bowiem jedynie górną granicę, ale nie oznacza, na ile częściowa dopłata do usługi ma się do niej zbliżać.

- Przeciętnie wynosi ona około 40% rzeczywistych kosztów zbiórki i transportu padliny - wyjaśnia naczelnik Janik zapewniając jednocześnie, że analiza ofert firm, które złożyły wnioski o dopłaty, przebiegała w sposób maksymalnie rzetelny i kompleksowy.

W efekcie tej analizy okazało się, że "Saria" z Długiego Borku może obsługiwać powiaty: braniewski, elbląski, kętrzyński, nowomiejski i piski. Według przedstawiciela Agencji, cena ofertowa "Sarii", dla powiatu szczycieńskiego, była za wysoka, a na wymienionym terenie może funkcjonować tylko dlatego, że... nie było innych chętnych.

Dodać trzeba, że Agencja finansuje utylizację padłego bydła, ale tylko w ramach posiadanych na ten cel środków. Stąd możliwa, 98-procentowa dopłata jest czystą teorią. W rzeczywistości Agencja pokrywa średnio zaledwie 40% kosztów, resztę musi zapłacić rolnik.

Obiecanki cacanki

Analiza ofert firm deklarujących zbiórkę i utylizację zwierzęcego ścierwa i ich wybór nastąpił w lipcu. Umowy podpisano już w sierpniu, ale z mocą obowiązującą od początku roku. I tu rodzi się kolejny wątek.

- Problemem było co robić i jak, zanim Agencja rozstrzygnie kto i gdzie będzie uprzątał padlinę oraz za ile - mówi Janusz Zera, dyrektor zakładu w Długim Borku. - Na spotkaniu, w grudniu minister rolnictwa i prezes Agencji powiedzieli tak: zbierajcie tak, jak dotychczas, a gdy zostaną ustalone stawki, zwrócimy wam pieniądze.

Obietnice okazały się płonne. Gdy przyszło co do czego, to pieniądze zwrócono, ale jedynie za te sztuki, które firmy zebrały z obszaru objętego zawartą umową. Jednym słowem "Saria" z Długiego Borku, która uprzątała przez ponad pół roku między innymi na terenie powiatu szczycieńskiego, nie otrzymała za to ani złotówki.

Z raportów powiatowej filii ARiMR o ilości padłych sztuk wynika, że w powiecie, tylko w drugim kwartale padło 80 sztuk bydła. Jak mówi Paweł Janik, firma Elkur z Krasnosielca wykazała, że zabrała i odtransportowała 13 sztuk. Co się z stało z resztą - Agencja nie wie, a my tak. Większość z nich wywiozły samochody "Sarii" z Długiego Borku. Jak się okazuje - społecznie.

Nadzór - widmo

Rozstrzygnięcia Agencji "namieszały" też w kwestiach nadzoru sanitarno-weterynaryjnego. Bo teraz, jak mówi powiatowy lekarz weterynarii Jerzy Piekarz, nie ma on bieżącej kontroli nad padłymi zwierzętami.

- Zwierzę, które skończyło 2 lata, musi być zbadane pod kątem BSE (choroba "wściekłych krów" - przyp. H.B.). Odbiorca truchła nie informuje nas jednak o tym, że zabrał padłą sztukę, Tylko z raportów ARiMR wiemy, ile było takich przypadków - usłyszeliśmy od Jerzego Piekarza. Od początku roku wykonano zaledwie 19 prób, a padłych zwierząt było w sumie prawie 150.

Straty rolnika

Przyjęty przez Agencję system ma na celu ochronę własnych interesów. Rolnik znów został postawiony w kącie. Traci na tym, że krowa mu padnie, musi też dopłacać do uprzątnięcia i utylizacji jej doczesnych resztek, i to nie mało.

- Dopłaty miały być takie, by rolnik, jak to było jeszcze do niedawna, nie zakopywał zdechłej krowy na polu, lub porzucał w lesie. Obawiam się jednak, czy ten cel, przy systemie, jaki został wprowadzony, osiągnięto - podsumowuje Jerzy Piekarz. - Agencja miała mieć na względzie głównie interes rolników, ale najwyraźniej o tym zapomniała.

Halina Bielawska

2003.08.20