W niedzielne przedpołudnie (9 marca) szczycieński szpital stał się poligonem manewrów techniczno-obronnych. Informacja o podłożonej bombie zmobilizowała wszystkie służby. Na szczęście - był to żart, w bardzo złym guście zresztą.

Bombowy żartowniś

Około godz. 11.00 na pogotowie ratunkowe zadzwonił nieznany dotychczas dowcipniś, informując o podłożonej w szpitalu bombie. I choć przypuszczano, że prawdopodobieństwo zdarzenia jest znikome, z konieczności podjęto niemal wszelkie wymagane działania. Niemal - bo wstrzymano się z ewakuacją szpitala.

- Bałem się podjąć decyzję o ewakuacji, bo to ogromny problem organizacyjny, nie mówiąc już o potężnych kosztach - mówi Marek Michniewicz, dla którego ta niedziela była jednocześnie ostatnim dniem pełnienia obowiązków dyrektora szpitala.

- Z duszą na ramieniu, bo przecież nigdy nie ma pewności czy to żart, czy prawda, ale nie ewakuowaliśmy pacjentów. Natomiast w "awaryjnym" trybie wypisaliśmy lub wysłaliśmy na przepustki wszystkich tych, których stan zdrowia na to pozwalał - dodaje Michniewicz.

Podjęte zostały natomiast wszystkie inne czynności. Do akcji "oczyszczania" szpitalnych obiektów przystąpiła policja i straż pożarna. W stan alarmowy postawione zostały wszystkie szpitale w sąsiednich powiatach, tamtejsze służby ratownicze, pogotowie lotnicze i samo lotnisko w Szymanach. Funkcję szpitalnej izby przyjęć przejęła na siebie przychodnia przy ul. Kościuszki w Szczytnie, na wezwania, zgłaszane do pogotowia, reagowali natomiast lekarze rodzinni ze wszystkich ośrodków na terenie powiatu. To dlatego, że szpitalne karetki stały w pogotowiu przy szpitalu, na wszelki wypadek.

"Bomby" poszukiwali miejscowi policjanci, wśród których są funkcjonariusze specjalnie przeszkoleni do zadań z tego zakresu.

- Sprawdzany był pokój po pokoju, analizowano zapisy z kamer, które są zainstalowane w szpitalu. "Obserwują" plac, korytarze i inne ogólnie dostępne punkty - wspomina Marek Michniewicz. - Od razu, na początku akcji, odcięte też zostały od szpitala media: gaz, prąd itp. Pracowaliśmy na awaryjnym zabezpieczeniu.

Na czas akcji szpital był też odcięty od świata. Zamknięto wszystkie drogi dostępu, a strażacy i policjanci dbali o to, by nikt na teren szpitala się nie dostał.

Alarm okazał się fałszywy. O 14.30 policja i straż pożarna zakończyły działania i odpowiednim protokołem "oddały" szpital w ręce pracowników i dyrekcji. Dopiero wtedy przywrócony został normalny tryb jego działania.

- Gdy na terenie szpitala pojawiła się policja i straż pożarna, zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Wyproszono wszystkich odwiedzających, chorych "na gwałt" wypisano ze szpitala, a tych, którzy zostali, powoli ogarniała panika - mówi jedna z dyżurujących w tym czasie pielęgniarek. Z minuty na minutę wzrastało poczucie zagrożenia. Pacjenci i personel przeżyli kilka godzin stresu, strachu i niepewności o życie. - Nie chciałabym tego przeżyć jeszcze raz - dodaje.

Pogotowie ratunkowe, które przyjęło zgłoszenie o "bombie" rejestruje numery telefonów. Kwestią czasu, a dokładniej - jak mówi Ewa Banat z KPP w Szczytnie - kilku dni, jest ustalenie zatem, skąd dzwoniono, a w ślad za tym - kogo trzymają się tego rodzaju żarty.

Dodać trzeba, że "terrorystyczny dowcip" jest przestępstwem. Sprawcy grozi kara aresztu, pozbawienia wolności lub grzywny. W przypadku, gdy w efekcie poniesione zostały koszty (a tak było), wówczas sąd może nakazać dowcipnisiowi pokrycie tych kosztów.

Niedzielny "bombowy" atak był pierwszym w Szczytnie, podczas którego przeprowadzona była cała procedura zabezpieczająca. Nikt nie podjął ryzyka, by z góry założyć, że to dowcip tym bardziej, że podobny przypadek, który zdarzył się w kraju kilka miesięcy temu, żartem nie był. Szczęśliwie, w Szczytnie skończyło się na strachu, zbyt dużym, by sprawca mógł liczyć na pobłażliwość.

Nieoficjalne na razie informacje pozwalają wnioskować, że sprawcą zamieszania mógł być nieletni uczeń podstawówki. W takim przypadku on sam prawnych konsekwencji raczej nie poniesie. "Bekną" za to rodzice i nie będzie im do śmiechu.

Halina Bielawska

2003.03.12