Pogoda ostatnio bywa różna. Często pada, a jak nie pada, to z kolei człowieka dołuje chłód, no i w ogóle jest do bani. Co się zatem stało z ogłaszanym wszem i wobec ociepleniem klimatu?

No i chyba dlatego, przez tę marną pogodę, nie odbyło się bardziej uroczyste otwarcie świeżo wyremontowanego miejskiego mola. Przekazanie go do użytku przeszło bez echa i w związku z tym zachodzi podejrzenie, że nie wszyscy wiedzą o tym, że znowu można spacerować po molo lub przysiąść na elegancko wyrychtowanych ławeczkach. „Kurek” udał się na oględziny odnowionej konstrukcji, aby dać krótkie sprawozdanie, czego tam dokonano.

- Kolor mola nie należy do efektownych, jest jakiś bury, ale drewno zaimpregnowano bardzo dobrze, bo deski i barierki aż się błyszczą, a woda opadowa nic a nic nie wsiąka, co widać po lokalnych minikałużach, utrzymujących się w nierównościach pomostu - taką opinię przedstawił „Kurkowi” pan Włodek, który podobnie jak my, udał się na nadjeziorny spacer.

OSZCZĘDNOŚCI

Daje się zauważyć, że w trakcie remontu starano się czynić rozmaite oszczędności. Klosze od lamp pozostały stare - cóż, skoro są całe, a nie pobite, niechaj i pozostaną.

Tyle że naszym zdaniem, powinny być bardziej starannie wymyte. Widać na nich bowiem rozmaite zanieczyszczenia i smugi, co nie pasuje do ogólnego, świeżego wyglądu mola - fot. 1.

Ciche otwarcie

Lampy, przynajmniej te u wejścia, wiszą teraz znacznie wyżej, a ogólny widok przedstawia się estetycznie - fot. 2.

Pod zadaszeniami umieszczonymi na obu końcach kładki postawiono, jak dawniej, ławeczki, ale nie ma już, o czym pisaliśmy wcześniej, stołów, przy których młodzież, jak i starsi urządzali sobie biesiady winne, piwne albo wódczane (w zależności od upodobania).

Dostrzegliśmy jeszcze jeden drobny mankament. Spożywanie innych specjałów, np. lodów, czipsów czy picie napojów orzeźwiających, jest jak najbardziej dozwolone, zatem na molo powinny być zainstalowane jakieś eleganckie, pasujące do reszty pojemniki na śmieci. Niestety, jak widać na fot. 2, nigdzie ich tu nie ma.

Kosze na śmieci na pewno ułatwiłyby utrzymanie czytości nie tylko pomostu, ale i... wód jeziora. Z powodu ich braku ludzie rzucają bowiem papierki i inne opakowania na deski mola, a na nich śmieci nie utrzymują się długo, gdyż nadjeziorna bryza zaraz je zmiata do wody.

Ta wydaje się na razie czysta, wszak, jak widzimy na fot. 3., parka gołębi gasi nią pragnienie, a przecież ten ptak byle czego do ust, oj, do dzioba, nie bierze.

PS.

I jeszcze jedno. Nasz rozmówca, pan Włodek, posiłkując się przykładem mola, mówi, że zauważył stopniową poprawę obyczajów szczycieńskiej społeczności.

Najłatwiej poznać to po lampach.

- Jeszcze kilka lat temu, widok taki byłby czymś niezwykłym - mówi, wskazując na klosze, które wiszą nad molem, a żaden z nich nie jest pobity. Pokazuje też stojące nieopodal ławeczki i stolik do gry w warcaby lub szachy. One także są całe.

ZIMNY TUSZ

Cóż, jako się rzekło wcześniej, pogodę mamy nie najlepszą (gdy to piszę jest końcówka minionego tygodnia), więc na razie trzeba czekać na prawdziwe lato. Ba, w związku z deszczami, pojawiły się też pierwsze „mokre” kłopoty.

W minioną środę, którą poprzedziły całonocne opady, zadzwoniła do „Kurka” czytelniczka z ul. Lemańskiej.

- Moje dzieci, kiedy wróciły ze szkoły ok. godz. 11.45, mimo że o tej porze już nie padało, były mokre, jak wyjęte prosto z wody rybki - skarżyła się redakcji.

Dość dodać, że tylko dzięki błyskawicznej reakcji mamy, polegającej na przebraniu pociech w ciepłe ubranka i podanie gorącej herbaty z miodem, dzieci uratowały się przed przeziębieniem.

- No tak - zapyta Czytelnik - cóż zatem one wyprawiały, że przyszły do domu zmoknięte, mimo że nie padało?

Ano nic szczególnego. Po prostu wychodząc ze Szkoły Podstawowej nr 6, szły sobie najspokojniej w świecie do domu. Najbliżej im było ulicą Bohaterów Września, gruntowym odcinkiem łączącym okolice „Kaczych Dołów” z ul. Lemańską.

No i nagle, bo szlak to nieutwardzony, o pofałdowanej nawierzchni, na której po opadach tworzą się liczne kałuże, zażyły niespodziewanej zimnej szprycy - fot. 4.

Podsumowując, dodajmy, że nie chodzi tu tylko o kulturę niesfornych, czy też pozbawionych wyobraźni kierowców, ale przede wszystkim o godziwe warunki dojścia do szkoły tych dzieci, które mieszkają po drugiej stronie ul. Lemańskiej. Zimny tusz, choć bardzo dokuczliwy, szczęściem nie zdarza się często, ale dzieciaczki, gdy pada, brodzą w błocie i kałużach, zaś gdy nie pada, w kurzu i pyle wzniecanym na nieutwardzonej nawierzchni.

ŚMIERTELNE ZAGROŻENIE

To, o czym była mowa poprzednio, nie jest jedynym zagrożeniem czyhającym na dzieci i młodzież idącą lub wracającą ze szkoły. Znacznie poważniejsze niebezpieczeństwo czai się na skraju chodnika biegnącego wzdłuż parku przy Szkole Podstawowej nr 3 w Szczytnie.O co chodzi? Ano o zniszczony jeszcze w lutym w wyniku wypadku drogowego żeliwny płot, vis a vis Domu Rzemiosła. Metalowe pręty niebezpiecznie sterczą prosto w górę - fot. 5.

Wystarczyłoby, gdyby ktoś urządził sobie tędy drogę na skróty i potknął się, tracąc równowagę. Słowem groza, zatem zamiast komentarza przeczytajmy to, co niżej.

Piętnastolatek miał wielkie szczęście. Omal nie zginął w trakcie zabawy na budowie - żelazny pręt wystający znad ziemi wbił mu się w brzuch i przebił jelita ( - ). Tylko dzięki szybkiej interwencji pogotowia oraz lekarzy udało się uratować mu życie.

Tak 10 maja br. pisała jedna z pomorskich gazet lokalnych o wypadku w miejscowości Łobez. Wycinek prasowy i zdjęcie dostarczył nam znany obieżyświat Zdzisław Halamus, zatroskany o życie i zdrowie naszych mieszkańców.

ZAPACHOWE ATRAKCJE

Inny mieszkaniec Szczytna czujnym okiem wytropił wielki, czerwony pojazd, wiozący mięsne „zaopatrzenie” do jakiegoś zakładu utylizacyjnego. Przemieszczał się on głównymi ulicami miasta i roztaczał odór wprost nie do zniesienia. Każdy obywatel, obcując z tak przeraźliwym zapachem, nawet mając kompletnie zapchany nos, utwierdziłby się w przekonaniu, że wieziony towar na pewno nie jest dla człowieka. Ba, mimo to, właściciel pojazdu zaopatrzył go w specjalne ostrzegawcze tabliczki - fot. 6.