Tak się dobrze składa, że dosłownie o kilka kroków od domu mam "Toscanę", czyli pizzerię, w której można szybko i nieźle zjeść.

Lokal jest miły, klimatyzowany, co w upalnym wrześniu nie jest bez znaczenia. Mam przyjemność bywać tam kilka razy w miesiącu i nie mogę narzekać. Jedynie coraz bardziej zaokrąglone kształty wskazują na jakość podawanych tam dań. Ale nie o tym lokalu chciałbym napisać, lecz raczej ogólnie o daniach nazywanych potocznie włoskimi, jakie możemy jeść w pizzeriach nie tylko w Polsce.

Zacznę, może od miłej niespodzianki, która spotkała mnie w ubiegłym tygodniu. Otóż wspomniałem kiedyś, iż podczas podróży po północnej Europie miałem przyjemność korzystania z dobrodziejstw kuchni serwowanej przez najlepszego kucharza wśród energetyków. W gronie przedstawicieli tego zawodu w Szczytnie są nie tylko kucharze, ale i smakosze. Właśnie jeden z nich, postać doskonale w mieście znana, jest od lat smakoszem, z którym zdarzało mi się odkrywać nowe, ciekawe potrawy i miejsca, gdzie są podawane. Ładnych kilka lat temu poznałem dzięki niemu i jego małżonce pierwszy olsztyński, z prawdziwego zdarzenia, bar sałatkowy, którego aż do końca byłem wiernym stołownikiem.

W ubiegłym tygodniu zaś spotkaliśmy się w Warszawie, gdzie zostaliśmy zaproszeni do zupełnie nieznanej mi wcześniej pizzerii, co stało się prawdziwym wydarzeniem gastronomicznym. Otóż w tym z zewnątrz niepozornym lokalu, o ciekawie zaaranżowanym wnętrzu, serwuje się tzw. dania włoskie w pełnym, można powiedzieć wydaniu. Nic dziwnego, gdy właścicielami lokalu są Włosi osobiście doglądający konsumpcji. Zostawmy może na razie na uboczu pizzę, a przejdźmy do makaronów. Zażyczyliśmy sobie bowiem tagliatelle z owocami morza. Tagliatele to bardzo popularny makaron w postaci wstążek, dość szerokich w odróżnieniu od węższych wstążek taglioni. Makaron ten w wersji nam podanej nie był już al dente, lecz też nie został jeszcze ostatecznie zmiękczony, co doskonale współgrało z owocami morza. Sos pomidorowy, oczywiście ze sparzonych pomidorów, z których zdjęto skórki i usunięto nasiona, z wyraźnym posmakiem bazylii doskonale przywierał do wstążek makaronu. Jest to niezwykle istotne, biorąc pod uwagę zagrożenie dla nawet najlepiej zabezpieczonych serwetkami ubrań stołowników. I wreszcie największa niespodzianka. Otóż we wszystkich prawie znanych mi pizzeriach owoce morza podaje się w wersji już wstępnie przetworzonej, tj. małże wyjęte ze skorupek, czy cząstki krabów też już bez naturalnego opakowania.

Natomiast tutaj pełna elegancja. Doskonale oczyszczone małże, gotowane do otwarcia muszli, a następnie, jak przypuszczam, duszone z dodatkiem czosnku i wina, podawane w skorupkach. To samo dotyczyło czułek małych kalmarów, które radośnie wysysaliśmy. Jeżeli już mieć jakieś uwagi, to tylko organizacyjne, np. do miseczki z wodą do mycia rąk przydałaby się ćwiarteczka cytryny. W każdym razie, nowy lokal odkryty dzięki szczycieńskiemu smakoszowi zapadnie mi w pamięci.

Po takiej uczcie z pewną obawą postanowiłem następnego dnia zajrzeć znów do innej, małej osiedlowej pizerii, gdzie poprosiłem m.in. o wegetariańską lazanię ze szpinakiem. Chyba mi sprzyjało szczęście, bo trafiłem na wyjątkowo dobre jej wydanie. Poszczególne warstwy makaronowego ciasta przekładane szpinakiem, krojonym oczywiście z zanikającym prawie echem czosnku i wyraźnym posmakiem tymianku. To było coś. Jeżeli dodam, iż wierzch polano ciepłym beszamelem i lekko posypano parmezanem, to będzie mniej więcej to, o co chodzi, aby ze smakiem spożyć sobotni, lekki obiad.

Wiesław Mądrzejowski

2005.09.21