odc. 118

- Falstart, cholera, falstart! Chłopie, tak nie można! – zdenerwowany Kuba Mocniak miotał się po kuchni w wiejskiej rezydencji pana Wójcika.

- Kim ty jesteś? Musisz to sobie uświadomić, że ludzie muszą mieć twój jasny wizerunek! Chłop z chłopa! Swój chłop! Gospodarz!

- Jaki tam ze mnie gospodarz… - machnął ręką Wójcik – urzędas jestem…

Kuba zatrzymał się. Stanął w rozkroku i spojrzał na Wójcika niemal z pogardą.

- Nie waż mi się tu jakichś wykształciuchowskich rozterek przeżywać! Jak już się zdecydowałeś, to siadamy na wóz i wiśta wio! Cugle mocno w łapę i jedziemy. Mocno! Zrozumiałeś?

Wójcik z nadzieją spojrzał na starego. – To jedziemy? Naprawdę?!

- Nie, na niby! – pienił się Mocniak. – Ale jak będziesz jeszcze raz za gamonia robił, to nie ręczę za siebie! Paru groszy ci było szkoda?

- Nie groszy, nie groszy! W setki szło!

Kuba załamał ręce. – Nawet jakby, to co? Przecież nasz Jurand młotkiem na tej obrazkowej licytacji tłukł. W końcu też swój chłop!

- Właśnie, niby swój chłop, ale tymi setkami tak szybko rzucał, że jak już coś chciałem zgłosić, to zaraz było o setkę więcej! – skarżył się Wójcik.

Kuba usiadł przy stole pokrytym ekologiczną ceratą. Podparł brodę dłońmi i spojrzał na kolegę przymrużając oczy.

- Pamiętaj, że jak już gdzieś się publicznie pojawiasz, to nie po to, żeby tło robić. Masz być na pierwszym planie, żeby nie wiem ile to miało kosztować!

- Sam wiesz kto tam był, posłowie, ministrowie… Wyżej rzyci nie podskoczysz!

- Zapomnij stary o tym, co jest! Masz ciągle pamiętać o tym, co będzie! A jak dobrze pójdzie to za parę miesięcy to ty będziesz posłem. Albo ministrem nawet! – Kuba poważnie spojrzał w oczy Wójcika.

- Ale…

- Żadne ale! – uciął Kuba – Jak sam się nie wepchniesz na pierwsze miejsce, to cię nikt do góry nie podsadzi!

- Ale ja nie miałem przy sobie ani grosza! – wystękał w końcu Wójcik. - Nawet gdyby te landszafty szły po dwie dychy to i tak bym ich nie miał za co kupić. Marnie u mnie teraz z forsą, wydatki mam, cholera!

Kuba spojrzał na smętnego kolegę z niedowierzaniem.

- A kto ci kazał od razu płacić? Gotówką?! Gospodarz jesteś, chłop honorowy! A jaki chłop teraz gotówkę w kieszeni nosi? No, tyle co na piwo w gospodzie. Jak już idą te dopłaty z unii to przecież każdy ma konto i ze dwie karty przynajmniej.

- Masz kartę?

- Mam… - Wójcik sięgnął do portfela i wyjął kawałek plastiku.

- To ma być karta?! To jest karta mojego przyszłego posła albo nawet ministra! Schowaj to głęboko i ludziom nie pokazuj, wstydziłbyś się!

Zgnębiony Wójcik baranim wzrokiem spoglądał na Kubę. – No przecież karta jak karta, taką mi w banku dali…

- Człowieku, czy ty nic nie rozumiesz? Z twoją pozycją to musisz mieć kartę vipowską, platynową! No, ostatecznie złotą!

- A po co? – zdziwił się przyszły prominent.

- Kiedyś, widzisz, wystarczyło, że człowiek błysnął złotymi zębami, wystarczyły ze trzy i już ludzie z szacunkiem patrzyli, bo majętny gość! A teraz inna moda, teraz trzeba błysnąć kartą.

- I to jeszcze z dobrego banku. Gdzie trzymasz forsę?

- No, jak to gdzie, u nas w ogródkowym ogrodniczym. Trzeba popierać swoich.

- I słusznie - zgodził się Kuba - to jest dobre na spotkanie w gminie albo na zlocie sołtysów. Ale jak idziesz między ludzi to trzeba inaczej. W knajpie za obiad nie wypada nawet ogrodniczą płacić. Mogą nie przyjąć.

- No to co mam zrobić? Skąd wezmę szmal na platynową?

- Nie panikuj, moja w tym głowa – uśmiechnął się Kuba. – Jest jeszcze paru ludzi gdzieś tam w dobrych miejscach, które od zawsze mi je zawdzięczają…

W tym momencie rozległo się delikatne pukanie do kuchennych drzwi.

- Proszę! – krzyknął Wójcik. – Kogo tam niesie? – mruknął pod nosem.

Do kuchni weszło troje młodych ludzi.

- No, w końcu jesteście – zatarł ręce Kuba. – Chciałeś mi znaleźć paru pomocników do robienia kampanii, ale ja już sobie sam ich poszukałem – wskazał na przybyłych.

- To jest Ania – dziewczyna w efektownych okularach i ciuchach prosto z „Mody europejskiej i światowej” wyciągnęła rękę. – Ania jestem, my się już znamy!

- Pani… ty…, no jesteś sekretarką pani Dolińskiej. – Dokładnie tak – wtrącił się Kuba – będzie odpowiadać za twój dizajn, czyli jak i gdzie masz wyglądać.

- To jest Rudy – wskazał na łysego dryblasa w najnowszym modelu markowych dresów – zajmie się stroną finansową kampanii.

- No, tego - zająknął się Wójcik – ale pan przecież… lizaki…

- Dokładnie tak – wtrącił się Kuba – Rudy od lat ma monopol na bezakcyzowe lizaki w Mieszcznie i okolicach. I włos mu z głowy nie spadł! Idealny fachowiec! – chwalił.

- A to redaktor Lutek – przestawił trzeciego z przybyłych, ubranego w elegancki stonowany garnitur, błękitną markową koszulę i pomimo upału dobrze dobrany krawat.

- Lutek może nie ma jeszcze wielkiego doświadczenia, ale skończył dziennikarstwo na … no wiesz gdzie, w Piernikowie na najświatlejszej uczelni – roześmiał się. – To jest zespół, co!? – ujął się pod boki Kuba. Wójcik osłupiały potrząsał z niedowierzaniem głową.

Marek Długosz