odc. 124

Tak jak w całym naszym pięknie sfiksowanym kraju, tak i w Mieszcznie kampania wyborcza trwała w najlepsze i przyćmiła na kilka tygodni wszelkie inne wydarzenia. Dotyczyło to na szczęście tylko tych kilku procent inteligentnych inaczej, którzy osobiście się w ten cyrk zaangażowali. Większa absolutnie część elektoratu swoje od dawna wie i poglądów nie zmieni, nawet gdyby kandydaci do wszelkich izb i salonów na głowie stawali i mazura z przytupem pod wodą na biało - czerwono barwioną co wieczór tańczyli. W Mieszcznie najważniejszym wydarzeniem, całkowicie słusznie, były zawody latawców pięknie zdobionych przez maluchy i ich ambitnych rodziców. Wprawdzie i tutaj odnotowano – właściwe trzyliterowe służby z pewnością już nad tym pracują – polityczne ekscesy, do jakich niewątpliwie można zaliczyć wymalowanie na jednym z powietrznych pojazdów dostojnego Białego Orła z dziobem pół biedy jeżeli kaczym, gorzej gdyby okazało się, iż jakimś kosmopolitycznym, afrykańskim, tfu, nawet! Warto w tym miejscu zaapelować do pedagogów o większą czujność! Co z takiej młodzieży kiedyś wyrośnie? Wykształciuchy jakieś, albo i coś jeszcze gorszego…

Wybory jednak tuż - tuż i w wyborczych komitetach wzrastał ruch i zdenerwowanie. Sam stary Kuba Mocniak, szef komitetu wyborczego Wójcika, choć weteran niezliczonych kampanii, utarczek i podjazdów też już pracował na pełnych obrotach. Właśnie zwołał kolejne spotkanie i starał się podsumować pierwszy etap kampanii.

- No to na początek chcę podziękować naszym członkom za porządną robotę! Żaden inny kandydat w Mieszcznie i okolicach nie wystartował tak jak my, ba, rzadko który naprawdę wystartował!

- Bo tylko my mamy naprawdę szanse! – Lutek, który odpowiadał za medialną stronę kampanii z nawyku już prezentował huraganowy optymizm.

- No, Młody Prezes też wystartował – sprostowała Ania Grochowska, szara eminencja miejscowych urzędów i całej kampanii – plakaty już wiszą! Pierwszy jest!

- Widocznie szmalu mu nie brakuje, jego forsa, jego sprawa. Może wydawać. My, zgodnie z trzecią regułą propagandy z plakatami wystartujemy dwa tygodnie przed – uspokoił Lutek, który podczas studiów w najbardziej znanej uczelni toruńskiej uzyskał specjalizację i licencjat z PR, czyli jak tłumaczył na polski „propagandy rynkowej”, od rynku warzywnego oczywiście.

- Pani Ania zrobiła dla nas dużo więcej niż parę tysięcy plakatów – Kuba Mocniak ucałował szarmancko dłoń wolontariuszki - Do dziś nie wiem, jak się pani udało przekonać tych wszystkich tam kacyków, aby tak mocno poparli naszego Wójcika. Przecież Młodego Prezesa mało cholera nie wzięła. Zamiast naszej pięknej dwugłowej wysokiej – tu Kuba zmrużył oko - władzy cała okolica nic tylko Wójcik. Stołkami własnymi przecież ryzykują, jakieś tam CWŚ –ie mogę się zacząć przy nich kręcić! No, no, no, pani Aniu…

Ania skromnie spuściła wzrok – Tak, niektórych to nawet udało się przekonać, innych też udało się przekonać, a tych, no, opornych, to też przekonałam. Jakoś.

- Ale Młody Prezes jęczy, że on swoich tam tych jak im tam, no, samorządowców to do wyborów nie zaprzęga. Uczciwy taki – zwrócił uwagę Lutek.

- Dobra, niech sobie gada – machnął ręką Mocniak. – Kogo on tam? Tego sierżanta od propagandy, co naszego, cholera, zasłużonego i ludowego weterana wyborczymi sztuczkami wykolegował? Ja bym się tak za bardzo takim protegowanym nie chwalił.

- Dobrze, że tego naszego akurat weterana udało się jakoś za stodołę schować – Kuba otarł pot z czoła – Musiał baran akurat teraz przed wyborami po kielichu na traktor siadać i pole po północy orać? Gdyby nie pan Rudy – tu uścisnął z uznaniem dłoń barczystego dresiarza – to mogły by być kłopoty, oj mogły!

- A tak przy okazji… Panie Rudy, nie można by tak jakoś pogadać z tym Długalem, co? Pisarz się nagle zrobił, redaktor. Prawie Monika Olejnik! Wszystko teraz wie najlepiej jak powinno wyglądać! A już najbardziej to mu nasz Wójcik się nie podoba.

Wywołany Rudy, czyli ekspert do spraw finansowych i specjalnych uśmiechnął się lekko. – Szanowny panie starszy, na każdego coś mocnego się znajdzie, nie ma sprawy. Udało się zneutralizować Dyrektora, to i Długala też można na jakiegoś konika podsadzić. Czemu nie?

- Z Dyrektorem to ci się udało, majstersztyk! – Lutek gratulował serdecznie Rudemu.

- Raz, że chciał się pod Pięknych i Srogich podłączyć, i już tym samym ich załatwił na cacy. Żebyście widzieli jak Pan Poranek i Młody Prezes pluli, kiedy się po targowisku rozeszło, że Dyrektor od nich kandyduje – uśmiechnął się skromnie Rudy. – A po drugie to mamy już go z głowy na zawsze, bo kto będzie jeszcze kiedyś chciał gadać z facetem, którego nawet tamci pogonili!

- No to co będzie z Długalem? – przyciskał Rudego Kuba.

- Bez obaw, nie ma sprawy. Jak się tyle kłapie to się i można lekko własną doskonałością zachłysnąć. Już prawie niewiele brakuje. Troszkę cierpliwości, byle nie przedobrzyć – uspokajał Rudy.

- Też Toruń kończyłeś? – zapytał zdziwiony Lutek – Przecież to druga zasada propagandy!

- Toruń… Toruń… - zastanawiał się przez chwilę Rudy – Chyba nie, może kiedyś dawno, ale to już zatarte zresztą. Czysty teraz jestem.

- Nie wątpię, nie wątpię – Kuba Mocniak przejrzał leżący przed nim gruby skoroszyt – Zbliża się, proszę państwa, najważniejszy moment. Musimy ruszyć do ludzi bezpośrednio.

- Ja już chyba swoje zrobiłam? – Ania lekko obciągnęła spódniczkę – ale gdyby było to konieczne to w wyjątkowych przypadkach…

Marek Długosz