Nasz stały Czytelnik Jan Maciejewski pewnego razu szedł sobie z miasta do domu. Mieszka na ul. Poznańskiej 6, więc kiedy znalazł się na chodniku, na wysokości swojego domu postanowił przejść przez jezdnię tak, jak to pokazuje fot. 1.

Hyc, przez jezdnię

Dom, w którym mieszka to budynek po prawej stronie zdjęcia, widoczny zaraz za znakiem ograniczającym prędkość do 40 km/godz. Ba, pan Jan zrobił zaledwie kilka kroków, a już usłyszał donośny głos wzywający go do zaniechania marszu w poprzek ulicy. To wołał policjant, który za usiłowanie sforsowania jezdni w niedozwolonym miejscu ukarał naszego Czytelnika mandatem w wysokości 50 zł, pouczając, że ma chodzić przeciwległym chodnikiem stanowiącym przedłużenie trotuaru biegnącego ul. Nauczycielską.

- Kwota, jaką kazano mi zapłacić, niby nie była astronomiczna, ale uważam, że niezasłużenie wymierzona - skarżył się nam po tym wydarzeniu Jan Maciejewski, dodając, że sprawiedliwości będzie dochodził w sądzie.

SUCHE PRZEPISY

Cóż, suche przepisy mówią, że przechodzenie przez jezdnię poza wyznaczonym przejściem dozwolone jest wówczas, kiedy odległość do najbliższej zebry przekracza 100 metrów. W

omawianym przypadku najbliższe pasy znajdują się w obrębie skrzyżowania ul. Poznańskiej z ul. Nauczycielską, a dystans, jaki dzieli je od posesji nr 6 wynosi 75 m. Tak wykazały policyjne pomiary specjalistycznym przyrządem, wobec czego nie ma wymówki, przepisy zostały złamane, karę trzeba ponieść. Ale czy aby na pewno?

Popatrzmy bowiem na wzmiankowany chodnik po prawej stronie ul. Poznańskiej, idąc od miasta. To coś raczej nie zasługuje na takie miano i aby nie być gołosłownymi, posłużmy się kolejnym zdjęciem - fot. 2. Chodnik z prawdziwego zdarzenia kończy się zaraz u wylotu ul. Nauczycielskiej (biała strzałka) a dalej, w górę, czyli w głąb ul. Poznańskiej prowadzi jedynie błotnisty o tej porze roku szlak pozbawiony nawet krawężnika. Samochody pędzą tuż obok jeden za drugim i jak iść tą stroną ulicy, gdzie w dodatku pośrodku wąskiego pasa ziemi stoi znak drogowy? Nie daj Boże, że maszerujący uderzy głową w znak, albo po prostu poślizgnie się i upadnie, toż zaraz trafi prosto po koła najeżdżających aut!

OBIECANKI CACANKI

Jeszcze na chwilę pozostańmy w obrębie ul. Poznańskiej. O niewygodzie i niebezpieczeństwie wynikających z braku chodnika dobrze wiedzieli i wiedzą radni miejscy, wybrani z tego terenu. Oto od 20 lat, jak powiedzieli „Kurkowi” mieszkańcy domów nr 6 i 8, przed każdymi wyborami odwiedzali ich kandydaci na radnych i powiadali, że jak zostaną wybrani, to zaraz postarają się o wybudowanie chodnika. I co? Kolejne lata minęły, a obiecanki okazały się być typowym pustym chwytem wyborczym. Mało tego, owe obietnice były składane wyraźnie na wyrost, bo ulicą Poznańską (stanowiącą część drogi krajowej nr 58) administruje Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, a nie Urząd Miejski. Radny w takim przypadku niewiele może zdziałać, co najwyżej składać do GDDKiA mało skuteczne monity.

NOWA INWESTYCJA

Wreszcie jest jednak i to nawet nie nadzieja, ale pewność na znaczną poprawę opisywanej wyżej sytuacji. Już w tym roku ruszy zaplanowana na dwa lata inwestycja drogowa GDDKiA nazwana roboczo „ul. 1 Maja - Szczytno”.

- Wszystko jest już zaplanowane i zadekretowane. Roboty ruszą niebawem - powiedział nam zastępca kierownika szczycieńskiego oddziału GDDKiA Jerzy Balcewicz, dodając, że u zbiegu ulic Poznańskiej, 1 Maja, Konopnickiej oraz Leyka powstanie piękne rondo, przybędzie nowy chodnik itp., itd., więc znikną kłopoty związane z bezpiecznym dotarciem do domów mieszkańców posesji nr 6 i 8. Nie będzie też powodów do karania ich mandatami. Ponadto szef szczycieńskiego oddziału GDDKiA polecił nam obejrzenie internetowej strony www.gddkia.gov, na której wymieniona jest nie tylko ta inwestycja, ale i szereg innych, w tym planowane na przyszłość. W tym dziale figuruje tabelka zatytułowana „Największe inwestycje planowane przez GDDKiA Oddział w Olsztynie do realizacji w latach 2008 - 2015”. Niestety próżno w niej szukać innej inwestycji dotyczącej naszego miasta - przebudowy skrzyżowania ul. Śląskiej z Pomorską i Mrongowiusza.

PODNIEBNE HARCE W RUDZISKACH

Małyszomania powraca, bo nasz czołowy skoczek sprawuje się coraz lepiej i coraz większa rzesza amatorów próbuje pójść w ślady mistrza, trenując zawzięcie skoki. Mają gdzie, ponieważ w kraju, zwłaszcza na południu, funkcjonuje kilka skoczni. A co na naszych ziemiach? Warunki niby są, gdyż górek i pagórków u nas nie brak, a poza tym mamy także tradycje.

PRZED WOJNĄ

W latach 20. w Rudziskach Pasymskich powstała 30-metrowa skocznia. Jak na tamte lata była to konstrukcja całkiem spora, gdyż ówcześnie skakano nie dalej, niż na odległość 14 - 20 m. Uzupełnieniem pasymskiego kompleksu sportów zimowych był tor saneczkowy. Równocześnie wybudowano piękny pensjonat ze stołówką i pokojami noclegowymi. Kiedy całość oddano do użytku (w 1927 r.), w okresie lata uruchomiono, i tu uwaga, rejsy dwoma statkami po jeziorze Kalwa - od stacji kolejowej przez Rudziska do miasta Pasym. Cóż to musiały być za atrakcje! Co zaś się tyczy samej skoczni, to przed wojną wyglądała ona mniej więcej tak - fot. 3. Na obiekcie tym trenowali niemieccy olimpijczycy pałający chęcią pokonania niedościgłych wówczas w skokach Skandynawów.

CZASY WSPÓŁCZESNE

Wspaniała skocznia, po 1945 r. pozostawiona sama sobie, marniała i niszczała, wskutek czego dzisiaj możemy jedynie wspominać czasy jej świetności. A poza tym obejrzeć w lesie pod Rudziskami niewyraźne jej ślady - fot. 4. Zeskok nie wygląda na zdjęciu zbyt imponująco (fotografia nie oddaje rzeczywistych proporcji i odległości), ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Naturalny zeskok pnie się stromo w górę i wdrapanie się na sam szczyt, tam gdzie skoczkowie sadowili się „na belce” do cna wyczerpało „Kurka”. Z najwyższym trudem złapaliśmy oddech - tak tu wysoko. I jeszcze jedno - na poboczu dawnej skoczni widać jakiś element zaznaczony ciemnym otokiem na fot. 4. Jest to rodzaj drewnianej miniplatformy wyłożonej zieloną wykładziną. Długo zastanawialiśmy się co to może być. W końcu, uparcie przeglądając internet, trafiliśmy na rozwiązanie zagadki.

PASJONACI ZE SZCZYTNA

Okazało się, że pod koniec 2005 r. grupa zapaleńców ze Szczytna próbowała reaktywować obiekt. Przyjeżdżali tu codziennie i własnymi rękami na dawnym zeskoku zbudowali coś na kształt miniskoczni o punkcie krytycznym 10 m. Ów znaleziony przez nas element stanowił próg tej amatorskiej konstrukcji - fot. 5.

Niestety i te wysiłki spełzły na niczym - nie minęły dwa lata, a po zbudowanym przez zapaleńców obiekcie (oprócz szczątków progu) nie pozostał żaden ślad.