Redakcja

"Kurka Mazurskiego"

Nawiązując do ostatniej wypowiedzi kolegi Krzysztofa Wilczka w "Kurku Mazurskim" nr 30 z dnia 28 lipca odnośnie udziału mojej osoby z XXIII Maratonie Juranda chcę sprostować jej nierzetelność.

Sklasyfikowano ogółem 107 zawodników, w tym gronie byłem i ja z czasem 5:33,15, a nie, jak błędnie podał kolega 5:50. Spośród 107 zawodników, limit czasu przekroczyło ośmiu. Sześciu innych zawodników nie ukończyło biegu. Przeszedłem nie większą część maratonu, a 1/5 jego części, w przeciwnym razie mój czas wydłużyłby się co najmniej o godzinę.

Dziękuję koledze Krzyśkowi za nieświadome dowartościowanie mojej osoby poprzez stwierdzenie, że przechodząc większą część maratonu uzyskałem czas 5:33,15. Ciekawi mnie tylko, skąd w Krzysiu taka złośliwość i z jakiego źródła te nieprawdziwe dane?

W odróżnieniu od niego, zachęcam innych, aby spróbowali pobiec w następnym maratonie. To nic strasznego, tylko trzy dni bolą trochę nogi, zwłaszcza wtedy, gdy się wcześniej nie trenuje. Trzeba mieć też lepsze buty, nie takie jak moje za 30 zł.

Przekonałem się, że można i z marszu, bez przygotowania, przebiec 42 km.

Zdzisław Halamus

Co mnie boli...

- Chciałbym zwrócić uwagę na poważne zagrożenie w ruchu drogowym, jakie stanowi znak nakazu kierunku jazdy zamontowany na wysepce przy skrzyżowaniu ulic Pasymskiej i Boh. Westerplatte.

Otóż, kiedy jadę z miasta i skręcam w ul. Boh. Westerplatte, przy której mieszkam, muszę ostro wytężać wzrok i kombinować, bo ów znak znajduje się idealnie na wysokości oczu kierowcy, zdecydowanie utrudniając widok nadjeżdżających samochodów z przeciwka.

Czy musi dojść do wypadku, aby odpowiednie służby wreszcie zareagowały? Byłem niedawno w Zarządzie Dróg, ale tam usłyszałem, że wszystko jest w porządku. Być może znak stoi zgodnie z przepisami, ale w praktyce ogranicza przecież, i to znacznie, widoczność kierowcom. A to jest przecież w tym najistotniejsze. Mój pogląd podzielają inni kierowcy, z którymi rozmawiałem na ten temat.

Cezariusz Czajka, Szczytno

* * *

- Tak jak każdy producent żywności, musiałem wykonać niezbędne badania laboratoryjne w sanepidzie, za co zapłaciłem 45 zł. Z tymi wynikami zgłosiłem się do swojego lekarza, który za sam tylko wpis do książeczki i postawienie w niej pieczątki, ku memu osłupieniu, zażyczył sobie 30 zł.

Jego z kolei bardzo zdziwiła moja reakcja, bo jak usłyszałem, wszyscy płacą bez żadnego narzekania.

Zupełnie nie wiem, co jest grane. W podobnej sytuacji są bowiem wszyscy pracownicy mający kontakt z żywnością. Słyszałem, że służba zdrowia jest bezpłatna, a tu za sam tylko podpis i postawienie pieczątki żądają tak dużych pieniędzy. Zastanawiam się, jak tu żyć, płacę regularnie na KRUS, inwestuję w remont obory, by spełnić wymogi UNII, a tu jeszcze lekarze chcą pieniędzy za zwykłą formalność.

Krzysztof Krawczyk, Wielbark

2004.08.04