Według projektu ustawy przygotowywanego

w Ministerstwie Pracy

i Polityki Socjalnej, do 2015 roku w kraju mają przestać funkcjonować państwowe domy dziecka, a ich rolę przejmą rodziny zastępcze. Problem w tym, że brakuje chętnych do ich zakładania. Sytuacja taka panuje także

i w naszym powiecie.

Nie ma jak w rodzinie

KIEDY RODZICE SOBIE NIE RADZĄ

Z roku na rok rośnie liczba postanowień sądowych o umieszczeniu dzieci w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. W minionym roku w naszym powiecie wydano ich łącznie dwadzieścia. Powody zawsze są te same - patologie, nałogi i niezaradność rodziców biologicznych.

- Obserwujemy coraz więcej takich przypadków. Wielu rodziców po prostu nie radzi sobie wychowawczo z dziećmi, bo sami mają poważne problemy ze sobą - mówi dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Szczytnie Elżbieta Drozdowicz. W powiecie szczycieńskim w 2007 roku funkcjonowały trzy placówki opiekuńczo-wychowawcze: Dom dla Dzieci w Pasymiu, Zespół Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych w Szczytnie oraz Rodzinny Dom Dziecka „Promyk” na ul. Wańkowicza w Szczytnie. Ten ostatni został w połowie roku zlikwidowany z powodu przejścia osoby go prowadzącej na emeryturę. Ogółem w 2007 roku w trzech placówkach opiekuńczo-wychowawczych znajdujących się na naszym terenie przebywało 103 podopiecznych. Niespełna połowę stanowiły dzieci z powiatu szczycieńskiego.

- Sporo jest u nas wychowanków z powiatów kętrzyńskiego, piskiego i działdowskiego. Wszystko dlatego, że tam nie ma tego typu placówek - tłumaczy Elżbieta Drozdowicz.

MAŁO REALNY POMYSŁ

Miesięczny koszt utrzymania jednego wychowanka w szczycieńskim domu dziecka wynosi 2307 złotych, w Pasymiu - 1980 złotych. W ubiegłym roku placówki opuściło 27 podopiecznych. Siedmioro z nich się usamodzielniło, pięcioro zostało przeniesionych do innych placówek, a dziesięcioro trafiło do rodzin zastępczych. Do rodziców biologicznych wróciło zaledwie czworo dzieci.

Placówki opiekuńczo-wychowawcze muszą spełniać określone standardy dotyczące m.in. liczby wychowanków. Według obowiązujących wytycznych nie może ona przekraczać 30 podopiecznych. Tymczasem w obu placówkach na terenie naszego powiatu limit ten był przekroczony. W 2007 roku w domu dziecka w Szczytnie przebywało 43 dzieci, a w Pasymiu 53. Według Elżbiety Drozdowicz, sytuacja ta nie powinna budzić szczególnego niepokoju.

- Znam placówki, gdzie przebywa nawet 80 dzieci - mówi dyrektor PCPR-u. Przyznaje też, że choć w domach dziecka w ciągu kilku ostatnich lat wiele rzeczy zmieniło się na lepsze, to wciąż nie są one idealnym miejscem dla młodych ludzi.

- Starsi mają nierzadko zły wpływ na młodszych, poza tym dzieci przebywające w domach dziecka często się przeciw temu buntują. Wielu wychowanków staje się w dorosłym życiu klientami opieki społecznej - mówi Elżbieta Drozdowicz. Pomysł całkowitej likwidacji tego typu placówek i zastąpienie ich rodzinami zastępczymi uważa jednak za mało realny.

- Co roku wzrasta liczba postanowień sądowych o odebraniu dzieci rodzicom biologicznym, a chętnych do tworzenia rodzin zastępczych brakuje - zauważa dyrektor PCPR-u.

MŁODZIEŻ Z WYROKAMI

Do zamiaru całkowitej likwidacji domów dziecka sceptycznie odnosi się także dyrektor placówki w Pasymiu Jolanta Dunaj.

- Rodziny zastępcze nastawiają się głównie na młodsze dzieci oraz takie, które nie sprawiają kłopotów wychowawczych. Tymczasem do naszych placówek trafiają także nastolatkowie, nierzadko chowani na ulicy. Żeby mówić o normalnej pracy z nimi, trzeba zacząć od zmiany ich negatywnych nawyków - uważa Jolanta Dunaj.

Jej zdaniem przekazanie dziecka rodzinie zastępczej wcale nie gwarantuje lepszych efektów wychowawczych. Wiele zależy też od ludzi, którzy decydują się na jej założenie.

- Są rodziny, które są nastawione na pomoc dziecku, ale też i takie, gdzie dominuje aspekt finansowy - twierdzi dyrektor Dunaj. Według niej sygnały o tym, że w domach dziecka dochodzi do bulwersujących sytuacji z udziałem wychowanków są w dużej mierze przesadzone i niepotrzebnie nagłośnione przez media.

- W stosunku do lat wcześniejszych sytuacja w placówkach znacznie się poprawiła. Jeśli chodzi o warunki bytowe to gwarantuję, że w większości przeciętnych domów takich nie ma, choć oczywiście nic nie zastąpi dzieciom prawdziwej rodziny - twierdzi Jolanta Dunaj. Według niej problem domów dziecka polega na tym, że często kierowana jest do nich młodzież mająca na swoim koncie wyroki sądowe. Bywa, że tacy podopieczni na umieszczenie w ośrodkach wychowawczych oczekują nawet kilka lat, wywierając przez ten czas zły wpływ na innych.

- Wtedy dochodzi do bulwersujących sytuacji, o których donoszą media - uważa Jolanta Dunaj, podkreślając jednak, że w ciągu jej pracy w Pasymiu tego typu zdarzeń nie było. W chwili obecnej w pasymskiej placówce przebywa 41 dzieci.

BOJĄ SIĘ KŁOPOTÓW

Alternatywą dla domów dziecka są rodziny zastępcze. Mogą je tworzyć osoby niekarane, mające stałe źródło utrzymania oraz odpowiednie warunki mieszkaniowe. W minionym roku na terenie powiatu istniało 126 rodzin zastępczych. Przebywało w nich łącznie 203 dzieci. Zdecydowana większość, bo aż 104 to rodziny zastępcze spokrewnione. Osoby, które decydują się na tego typu formę opieki nad dziećmi, otrzymują z tego tytułu środki finansowe. Ich wysokość zależy od wieku wychowanka - im jest on młodszy, tym większa kwota na jego utrzymanie. Pracownicy szczycieńskiego PCPR-u starają się, by liczba rodzin zastępczych była jak największa. Działania te nie zawsze jednak kończą się sukcesem.

- Namawiamy rodziny wskazane nam przez ośrodki opieki społecznej. Często są to ludzie bezdzietni, mający dobre warunki materialne i mieszkaniowe. Wiele z tych osób po zastanowieniu się rezygnuje - przyznaje dyrektor Drozdowicz. Według niej potencjalni rodzice zastępczy obawiają się kłopotów wychowawczych z dziećmi, zwłaszcza tymi starszymi. Przeszkodą są także trudności w relacjach z rodzicami biologicznymi (do rodzin zastępczych trafiają dzieci, których rodzicom nie zostały odebrane prawa rodzicielskie - przyp. red.). Zdarza się, że niszczą oni to, co uda się wypracować w rodzinach zastępczych. Bywa, że buntują dzieci i łudzą je rozmaitymi obietnicami, których zazwyczaj nie dotrzymują. Osoby decydujące się na założenie rodziny zastępczej nie są pozostawione same sobie. Ze swoimi problemami mogą się zwracać do pracowników PCPR-u, gdzie do ich dyspozycji jest m.in. psycholog.

- Im wcześniej przyjdą do nas i zgłoszą kłopot, tym lepsze są potem efekty w jego rozwiązaniu - podkreśla Elżbieta Drozdowicz.

LOS TYM KIEROWAŁ

Teresa i Stanisław Czujakowie z Faryn na założenie rodziny zastępczej zdecydowali się w 2002 roku. Dziś wychowują ośmioro dzieci, czterech chłopców i cztery dziewczynki w wieku od 4 do 17 lat.

- Byliśmy bezdzietni, a chcieliśmy mieć prawdziwą rodzinę, którą przecież tworzą dzieci - mówi pani Teresa. W ciągu sześciu lat przez dom państwa Czujaków przewinęło się trzynaścioro wychowanków.

- Nie wybieraliśmy sobie dzieci. Los kierował tym, które do nas trafią, a my wierzyliśmy, że podołamy temu wyzwaniu - opowiada pani Teresa. Zarówno ona, jak i jej mąż przyznają, że wychowywanie gromadki dzieci wymaga nie lada cierpliwości oraz umiejętności słuchania, co mają do powiedzenia.

- Zdarzają się trudne momenty, ale dużo ze sobą rozmawiamy, od razu wyjaśniamy wszelkie sprawy - mówi pani Teresa.

Państwo Czujakowie podkreślają, że założenie rodziny zastępczej powinno być poprzedzone solidnym przygotowaniem w postaci kursów oraz pracy z psychologiem. Na co dzień duchowym wsparciem służy im także miejscowy ksiądz dziekan Józef Dziwik.

- Dzieci mają do niego duży szacunek. Jego pomoc wiele dla nas znaczy - mówi pani Teresa. Dzieci państwa Czujaków, mimo że mieszkają na wsi, na brak zajęć nie mogą narzekać. Pomagają rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa, uczestniczą w zajęciach w wiejskiej świetlicy, udzielają się aktywnie w szkole oraz w kościele. Przy okazji realizują swoje zainteresowania, a mają ich wiele. Wykazują talenty plastyczne i sportowe. Na swoim koncie mają sukcesy w konkursach oraz zawodach.

- Uczą się bardzo dobrze, nie mają problemów z nauką - chwali pani Teresa.

Według niej pomysł zastąpienia domów dziecka rodzinami zastępczymi jest bardzo dobry.

- W placówkach dzieci mają na ogół wszystko podane i gotowe, panuje tam także zbyt duża swoboda. W rodzinie tego nie ma. Widzimy wszystko, co się dzieje, choć dzieci czasem to drażni - śmieje się pani Teresa. Żyjąc w rodzinie, najmłodsi kształtują swoje postawy i uczą się ról, które będą wypełniać w wieku dorosłym.

- Staramy się im pokazywać, że w życiu trzeba sobie stawiać cele, ale i znać ograniczenia, by być porządnym człowiekiem - podkreśla pani Teresa.

NAJLEPSZE ROZWIĄZANIE

Według państwa Czujaków, ani domy dziecka, ani nawet najlepsze rodziny zastępcze nie zastąpią najmłodszym prawdziwych rodziców. Dlatego potrzebna jest im większa pomoc, by w razie problemów jak najmniej z nich traciło prawo do wychowywania dzieci.

- Powinni oni otrzymywać nie tylko doraźną pomoc materialną, ale także wsparcie duchowe ze strony fachowców w postaci terapii czy grup wsparcia.

Ewa Kułakowska/Fto. archiwum "KM"