Niegościnne progi?

Kilka dni temu na ul. Bohaterów Września (za sprawą służb miejskich) niespodziewanie pojawiły się dziwne żółto-czarne elementy, solidnie przyśrubowane do asfaltu - fot. 1. Te plastikowe ustrojstwa wystające ponad jezdnię ok. 10, 15 cm, fachowo zwane są progami zwalniającymi.

Nikt niechaj jednak nie myśli, że skoro są to progi, to od razu gościnne, zapraszające do korzystania z jezdni bez jakichkolwiek ograniczeń. Nic bardziej mylnego - ich zadaniem bowiem jest, jeśli nie zniechęcanie do korzystania z jezdni w ogóle, to wymuszenie poruszania się po niej samochodami ostrożnie i powoli.

A to wszystko dlatego, że wymieniona ulica jest w gruncie rzeczy drogą wewnątrzosiedlową i w dodatku prowadzącą do szkoły (SP nr 6), co powoduje, iż ruch pieszy panuje tu wielki, a głównie z udziałem dzieci.

Podkreśla to specjalny znak drogowy - fot. 2. Wynika z niego m.in., że piesi mają tu bezwzględne pierwszeństwo, a maksymalna dopuszczalna prędkość samochodów wynosi 20 km/godz. Wiadomo jednak, iż przepisy sobie, a kierowcy sobie, no i dlatego te progi... żeby nie doszło do wypadków, żeby utemperować ciągoty kierowców do rozwijania nadmiernych prędkości. Samo zaś działanie progów polega na tym, że kierowca samochodu, który najedzie na nie z prędkością wyższą niż to wynika z ograniczenia, odczuje wielki dyskomfort jazdy - samochodem nieźle potrząśnie. W skrajnych zaś sytuacjach, przy wielkich szybkościach progi mogą zadziałać jak katapulta, wyrzucając samochód w górę.

- Jest to innowacja na terenie Szczytna, więc będzie pilnie obserwowana i jeśli zda egzamin zostanie wprowadzona w innych miejscach - powiedział "Kurkowi" inspektor Wiesław Kulas.

Niezależnie jednak od działań służb miejskich, podobne elementy, tyle że z kostki brukowej chce wybudować spółdzielnia "Odrodzenie" na ciągu dróg wewnątrzosiedlowych znajdujących się w obrębie osiedla Leyka.

PIERWSZE WRAŻENIA

Najbardziej z niespodziewanego pojawienia się progów na jezdni ul. Bohaterów Września cieszą się dzieci. I nie dlatego, iż są świadome wzrostu bezpieczeństwa w jej obrębie, ale ze zgoła innego powodu. Progi stanowią dla nich nie lada atrakcję wynikającą z własności opisywanych wcześniej, czyli podrzucania do góry. Najeżdżają więc na nie umyślnie rowerami, deskorolkami, czy nawet wrotkami, aby wzbogacić tym sposobem wrażenia z jazdy - fot. 3.

A co o progach myślą kierowcy? Póki co, opinie ich są niecenzuralne. Zagadnięci klną tylko pod nosem, po czym objeżdżają progi, bo nie wszystko jest jeszcze ukończone, więc istnieje możliwość ich ominięcia. Wkrótce jednak ten proceder zostanie ukrócony, bo do zapór (jest ich 4) zostaną dobudowane brukowane wysepki z wysokimi krawężnikami - fot. 4. Tak jak to zrobiono już obecnie przy progu usytuowanym naprzeciw bloku nr 1, przy ul. Boh. Września.

W takiej sytuacji nie będzie innej możliwości jak ta - droga przez progi. Zatem mało istotne jest - tak myślę - niezadowolenie kierowców, gdy w grę wchodzi zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom.

POTOP NA TARGOWISKU

O ile pierwsza dekada czerwca była gorąca i sucha, o tyle druga (zwłaszcza jej końcówka) przywitała nas odmienną pogodą - opadami i nieznacznym ochłodzeniem.

Pamiętam jak w upalną środę 11 czerwca (pogoda wydawała się murowana) udałem się na miejskie targowisko, ubrany jedynie w cieniutką koszulkę z krótkimi rękawkami. Gdy przemierzałem stragany w poszukiwaniu atrakcyjnych warzyw (na starym targowisku) niespodziewanie lunął deszcz. Pobiegłem zaraz schować się pod dachem, ale na nowej targowicy, co uczyniło zresztą wielu innych ludzi. Jednak ku memu i ich zaskoczeniu nie było to pewne schronienie. W wielu miejscach bowiem, mimo zadaszenia, deszcz padał nadal.

Po prostu blaszany dach okazał się nieszczelny. Kupcy rzucili się zatem do ratowania dobytku - przykrywania towarów płachtami folii, czy przesuwania go w miejsca, gdzie woda nie ciurkała z góry.

Tuż koła wejścia na targowisko, od strony "dzikiego" parkingu (vis a vis dworca PKS), zauważyłem takie dziwo - zwieszający się tuż pod dachem kubełek - fot. 5.

- Cóż mamy robić - skarżyła się dzierżawczyni niedużego stoiska z odzieżą - jakoś przed deszczem ratować się trzeba.

I istotnie wiaderko spełniało swoją rolę - zbierało wodę, czyli że pod spodem można było handlować bezpiecznie, dopóki się nie przelało i nie lunął z niego strumień wody - takie oto są realia targowiskowe.

Kawałek dalej zauważyłem dach otulony dodatkową, wielką płachtą plastikowej folii, która jednak miała wycięcie na lampę, co nie czyniło jej całkiem szczelną - fot. 6. Sądziłem, że to administrator tak nieporadnie poczyna sobie z bieżącymi remontami, tj. uszczelnianiem dachu, ale nie. To inny gospodarz, innego stanowiska odzieżowego w ten sposób zabezpieczył się przed opadami.

Pokręciłbym się może jeszcze przez chwilę pod targowiskowym dachem, tu lub tam szukając nowych przecieków, ale wkrótce woda zaczęła wdzierać się i dołem (od strony dworca PKS), zalewając betonową podłogę. Nie mając na nogach kaloszy, a lekkie letnie obuwie musiałem pomyśleć o rychłej ewakuacji. Tylko jak - skoro tak mocno pada?

Sposób się znalazł - parasolki!

Towar ów, nie znajdujący dotąd nabywców, teraz nagle, przy takiej aurze i nieszczelnym dachu targowiska, rozszedł się jak przysłowiowe ciepłe bułeczki. Każdy kto opuszczał targowisko, to nie inaczej, jak zaopatrzony w nowiutki deszczochron - fot. 7.

2003.06.25