Co robi w przededniu Sylwestra człek przejedzony świątecznymi frykasami, któremu Mikołaj pod choinkę sprezentował dokładną elektroniczną wagę niedającą się za nic na świecie oszukać? Oczywiście! Nie ma żadnych wątpliwości, że marzy o kulinarnych ekscesach, jakie będą jego udziałem przy noworocznym stole!

No, może z małymi przerwami na odwiedzenie parkietu, co doskonale wpłynie na trawienie i pozwala szerzej skorzystać z kolejno wyłaniających się z kuchni dobroci. Ale nie ma lekko, niestety! Są w okolicy tacy nieszczęśnicy, którzy nie wyobrażają sobie odrobiny wolnego czasu inaczej, jak spędzonego na kolejnej włóczędze po zaśnieżonych okolicach. A to wiąże się, niestety, z gwałtowną utratą kalorii. Jak już człowiek wpadł w taki szemrany element to zelówki zdziera, zupełnie niepotrzebnie zasysa w płuca mroźne mazurskie powietrze zamiast czegoś bardziej konkretnego, możliwie także zmrożonego...

Na szczęście każda droga i nawet bezdroże ma swój koniec i nadchodzi wreszcie chwila, kiedy trzeba się zastanowić jak nieopatrznie utracone kalorie odzyskać, możliwie nawet z naddatkiem. A wracając w domowe pielesze od stron kurpiowskich nie da się ominąć "Leśnej", gdzie nie byłem dokładnie przez cały rok, czyli od ubiegłego Sylwestra. Nawiasem mówiąc, nie najlepiej go wspominam, gdyż panował taki tłok, że naprawdę nie wiedziałem, co zjadam. Na szczęście dzień przed tegorocznym balem restauracja była prawie całkowicie wyludniona i... i nawet prawie przytulna. Chociaż dla odmiany trochę chłodnawa. Na początek więc jednogłośnie zażyczyliśmy sobie żurek, w nadziei na coś szybkiego i bardzo gorącego. Niektórzy, szczękając zębami, nałożyli nawet płaszcze. O żurku ów! Tak oczekiwany, oczekiwany, oczekiwany, oczekiwany... Obiecałem sobie w święta, że już nigdy nic złego o żadnej okolicznej restauracji nie napiszę. I słowa dotrzymam! Tym bardziej, że czas skracałem niezwykle długim i dokładnym opowiadaniem o dobroci żurku, który niedawno zjadłem w krakowskiej knajpce "Pod aniołami". Bardzo ją polecam, tyle że najlepiej bezpośrednio po wypłacie, bo później to studiowanie cen może biesiadę przeciągnąć niezwykle. Ale wracając do żurku. Jego krakowska osobliwość polega na tym, iż jest on gotowany na żętycy i ma niezwykłe właściwości lecznicze. Na pewne, głównie męskie, poranne przypadłości.

Ale w końcu żurek dotarł także do "Leśnej". Już miło schłodzony, bez zbędnych oszczędności na soli, wielickiej jak przypuszczam. Z kolejnych dań prawdziwe uznanie wzbudziły szparagi w serze i polędwiczki wieprzowe w sosie grzybowym, które mogę polecić każdemu. Wyjątkowej dobroci, jak i dodane do nich zapiekane ziemniaczki. W naszych restauracjach to rzadkość, gdyż z reguły spieczone są do imentu, niczym plażowicze nad Saskiem. Co sam zjadłem jako danie główne - nie pamiętam, bo przecież obiecałem...

"Leśna" jest w Szczytnie obiektem historycznym, o czym przypominają rozwieszone na ścianach liczne zdjęcia. Osobiście mam stamtąd też sprzed wielu lat bardzo miłe wspomnienia, z czasów gdy bufet znajdował się dokładnie po drugiej stronie sali niż dzisiaj. Balowanie, bywało, trwało do białego zimowego poranka. Tu zdradzę pewną rodzinną tajemnicę. Otóż najmłodszym chyba gościem tego lokalu była przed, no mniejsza z tym ilu, laty moja wtedy 6 tygodniowa córka. Gdy w wózeczku woziłem ją po okolicznych lasach złapała nas burza i najbliżej było do "Leśnej". Córcia radośnie wylądowała na bufecie, została przewinięta, pani bufetowa podgrzała jej lekko przechłodzoną herbatkę, a przemoczonemu tacie też coś nalała. Nie wiem jak tak wczesny kontakt z gastronomią wpłynął na dalsze losy tegoż dzieciątka, ale dzisiaj dla odmiany z dużym znawstwem oprowadza tatę po londyńskich pubach i knajpkach.

Wiesław Mądrzejowski

2006.01.11