Jak część Szanownych Czytelników z pewnością zauważyła, nie ukrywam, iż jestem namiętnym łakomczuchem. Stąd nie ma się czemu dziwić, gdy po kolejnej upojnej uczcie "tatarowej" cyferki na wstrętnej wadze za nic nie chciały się zatrzymać.

Skakały, skakały, aż dotarły do granicy, której w życiu nie spodziewałem się osiągnąć! Klops! Koniec z goloneczkami, poranną jajeczniczką z (!!) jaj, czy piwkiem pod pięknie spleśniały serek. Dietka, aż do skutku, czyli osiągnięcia granicy przyzwoitości możliwie mocno oddalonej od trzycyfrowego wskaźnika na wadze! A gdzie te piękne przytulne knajpki, gdzie marne, ale zawsze atrakcyjne bary, gdzie przyjęcia czy dyskretne kolacyjki? W końcu - jak będę mógł wywiązać się ze zobowiązań wobec PT Czytelników i opisywać kolejne ciekawe gastronomicznie miejsca? A tu rano tylko czarna kawa i marchewka, później szpinak, czasem rybka, raz na tydzień kawałek mięsa, byle chudego...

Jak mus, to mus, niestety! Więc sałata, jajeczko na twardo, wszystko zgodnie z wydrukowanym jadłospisem. O czymś mocniejszym myśleć nawet nie wolno! Wody mineralnej za to do oporu! Jak chodzę, to bulgot taki słychać, że ludzie podejrzliwie na niebo patrzą, czy przypadkiem nie pada.

A tu jeszcze akurat zdarzyło się, że w dłuższą, parodniową podróż wybrać się trzeba, a diety przerywać nie wolno, bo na nic będą dotychczasowe cierpienia. Dojeżdżam więc wieczorem do Torunia, głodny jak teraz zawsze. W ulubionym hoteliku "Spichrz", niestety, na dole działa karczma, a nos mam wyczulony niczym tropiący wyżeł! Uciekam więc na zabytkową starówkę. Na kolację dieta przewiduje dziś na szczęście befsztyk i gotowane brokuły. Nie jest źle, to najlepszy dzień w tygodniu! Toruńska starówka to jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce, a przy tym jest tam niezliczona ilość restauracji, barów, pubów i innych miejsc gastronomicznej rozpusty. Wędruję więc sobie tu i tam, zaglądam w karty dań i befsztyczków widzę nie brakuje. Gorzej z brokułami. W końcu jest jedno i drugie! Schowana w piwnicy restauracja austriacka "Servus" już na wstępie wabi przytulnym, nastrojowym wystrojem. W karcie - aż strach zaglądać! Golonka zapiekana z kapustą, sznycelek po wiedeńsku, zupki zawiesiste, a tu jeszcze strucelek, a oryginalny torcik.

Sahera... O trunkach nie wspomnę! Pani kelnerka ze zrozumieniem przyjmuje dość oryginalne zamówienie, czyli czysty befsztyk z gotowanymi brokułami. Jedyne ustępstwo od bezwzględnego przepisu to czysty czosnkowy sos.

Wiedział Sobieski co robił, gdy Wiedniowi na odsiecz ruszał! Befsztyk, marzenie! Soczysty, lekko krwisty, pachnący już od kuchni. Ale to jeszcze nic przy brokułach. Dobrze wiem, jak trudno się je gotuje. Chodzi o ten właśnie moment wyjęcia z wody, gdy różyczki warzywa przestają być twarde, można je nadgryźć przy lekkim tylko oporze. Chwilę później, niestety, nadają się już tylko do wyrzucenia, gdyż tracą swą jędrność i stają się prawie papką.

W "Servusie" kucharz trafił optymalnie, a do tego jeszcze tylko lekki, jasny sos czosnkowy, niezbyt intensywny. Super danie. Pierwszy raz od kilku dni byłem w pełni najedzony i to jeszcze z jaką klasą! Z pewnością tam wrócę.

Gdybym chciał opisać inne przygody z dietą po drodze, to zajęłoby to kilka stron "Kurka". W Bydgoszczy u gospodarzy czekał np. kilka dni gotowany mój ulubiony bigos, że o ciastach czy trunkach godnych nie wspomnę. A tu sobie życzę marchewkę na surowo i pół jajka na twardo! Do dziś są chyba jeszcze w szoku.

Jeszcze tylko wspomnę, o rybnej knajpce "U Dąbka", o jaką zahaczyłem jadąc dalej w kierunku Warszawy. Gdyby ktoś był w okolicach Lipna - polecam. Genialne ryby w galarecie, a specjalnie dla mnie zapiekanego w folii sandacza na zawsze zapamiętam.

Wiesław Mądrzejowski

2005.11.23