Wielka, folklorystyczna impreza zwana "Miodobraniem Kurpiowskim" odbyła się w ostatnią niedzielę sierpnia w Zawodziu koło Myszyńca. Ta, na stałe wpisana do ogólnopolskiego kalendarza kulturalnego, doroczna uroczystość już po raz 27 zgromadziła liczne rzesze turystów, wśród których nie zabrakło mieszkańców Szczytna.

Święto miodu

Festyn z tradycjami

Podsumowujące trud pszczelarzy święto poprzedziła celebrowana w Kolegiacie Myszynieckiej msza. Po jej zakończeniu barwny korowód furmanek przemieścił się na oddaloną o 3 km od Myszyńca polanę w Zawodziu. Tam organizatorzy Miodobrania przygotowali festyn prezentujący wspaniałe tradycje i zwyczaje regionu kurpiowskiego oraz jego bogatą kulturę.

Turyści, wędrując między kramami z pieczywem regionalnym oraz miodami pszczelimi i pitnymi, kosztowali tradycyjnych potraw kurpiowskich i przypatrywali się występom zespołów ludowych.

Widowisko obrzędowe "Podbieranie miodu" uświadomiło wszystkim, że bartnictwo istnieje od zarania dziejów. Kroniki podają, że już człowiek pierwotny interesował się smakołykiem wytwarzanym przez pszczoły. Nie tylko wybierał miód z ich naturalnych gniazd, ale współpracował z owadami dbając o roje i słodki produkt. W taki sposób powstała gospodarka bartna, a intensywny jej rozwój spowodował, że Puszcza Zielona stała się krainą "miodem płynącą".

Wspaniała pogoda sprawiła, że tysiące osób zdecydowało się na wyprawę do Zawodzia k. Myszyńca, aby uczestniczyć w niepowtarzalnym folklorystycznym widowisku. Organizatorzy, niczym pracowite pszczółki, po raz kolejny trafili z imprezą, bo przybyli na kurpiowskie święto z różnych stron kraju turyści z zadowoleniem twierdzili, że miodu i kurpiowskiego chleba bardzo im było potrzeba.

Bez polityków

Po raz czwarty na pobliską kurpiowszczyznę wyprawiła się drużyna rowerowa ze Szczytna. Tradycyjnie wypatrywaliśmy tam polityków. Mimo usilnych poszukiwań nigdzie jednak nie dostrzegliśmy obecnych zwykle na miodobraniu Józefa Oleksego czy Jarosława Kalinowskiego.

Prowadzący imprezę, Irena Górska i Witold Kuczyński tłumaczyli, że ze względu na równoległe obchody "Święta Mazowsza" pozostali oni w Warszawie. Na pocieszenie kosztowaliśmy wszelkiego rodzaju miody, które po brodzie nam kapały i do pokonania kolejnych kilometrów skrzydeł dodały.

Grażyna Saj-Klocek

2004.09.01