Dzisiaj rubrykę zaczniemy nieco inaczej niż tradycyjnie. Na początek - szczypta historii, choć nie tak całkiem odległej. W latach 60. po krótkiej chwili "odwilży", jaka zapanowała po 56 r. ponownie zakazano wykładania religii w szkołach. Kiedy ukończyłem siedmiooddziałową szkołę podstawową wstąpiłem do ogólniaka. Wówczas dowiedziałem się nie całkiem legalnymi kanałami, iż religia wykładana jest nadal, tyle że w przykościelnych salkach parafialnych. A sposób jej prowadzenia przypominał to, co pamiętali nasi rodzice z czasów okupacji, czyli:

Szczytno z sercem

TAJNE KOMPLETY

Ogólniak zbierał się wszystkimi klasami od VIII do XI w ciasnej salce przy ówczesnej kaplicy, a dziś parafii pod wezwaniem św. Stanisława Kostki. Lekcje prowadził ks. Władysław Łaniewski, darzony przez młodzież szczególnym szacunkiem. Jego wykłady nie przypominały tego, do czego przywykliśmy w szkole. Forma była luźna, zaś tematyka nie dotyczyła aspektów faktograficznych z historii kościoła, a obracała się, najogólniej mówiąc, wokół zagadnień etyki chrześcijańskiej. Dodatkowo swoje nauki ksiądz okraszał licznymi anegdotkami ułatwiającymi zrozumienie omawianych zagadnień. Z czasem wykłady stały się tak popularne wśród młodzieży, iż każda klasa miała swoje osobne, a nie łączone zajęcia.

NA WYSOKOŚCIACH

Ilekroć stykam się ze słowem wysokości, tylekroć przypomina mi się anegdotka, którą na jednej z lekcji religii opowiedział nam właśnie ks. Władysław Łaniewski. Dotyczyła ona ludzkiej pychy i zarozumiałości. Trzeba też wiedzieć, iż w tamtych czasach kazania wygłaszano, nie jak teraz z poziomu ołtarza, ale z ambony. Dlatego też pewien kościelny, żądny nowych wrażeń i przeżyć, koniecznie chciał spróbować, jak to jest, kiedy wejdzie się na najwyższy punkt w świątyni. Wyczaiwszy dogodny czas, kiedy po mszy w kościele nie pozostał już żaden wierny, wszedł ostrożnie na ambonę. Uszczęśliwiony i upojony niezwykłością miejsca nieomal odruchowo zaintonował śpiewnym głosem: - Ja mieszkam na wysokościach...

Tymczasem niespodziewanie z zakrystii wyszedł ksiądz kanonik, a usłyszawszy co się dzieje tak mu odśpiewał: - A diabli cię tam wznieśli.

Słowem - wysokości zdecydowanie upajają. I dotyczy to nie tylko obiektów sakralnych.

Dlatego, kiedy w piątek 14 maja Muzeum Mazurskie udostępniło zwiedzającym ratuszową wieżę "Kurek" nie mógł nie skorzystać z okazji i również wdrapał się na ów dach miasta. Ale czy na pewno na dach, czyli najwyższy punkt Szczytna?

Jeśli bowiem popatrzymy na panoramę miasta widoczną nie gdzie indziej, a w winiecie rubryki, to wydaję się, iż nieco wyższa jest jednak wieża ciśnień. No tak, fotografia fotografią, możliwe są na niej skróty perspektywiczne, wynikające z różnych odległości, w jakiej znajdują się od obiektywu poszczególne budowle, więc tak naprawdę trudno o miarodajna odpowiedź.

Aby rozstrzygnąć ów dylemat należy sięgnąć do źródeł, czyli dokumentacji tychże budowli.

"Kurek" przestudiowawszy stosowne plany dowiedział się, iż ratuszowa wieża od poziomu gruntu do podstawy dachu liczy 37,65 m - fot. 1.

Dalej do punktu zamocowania masztu jest jeszcze 4,9 m, co wymierzyliśmy na planie. W sumie daje to niebagatelna wysokość 42,45 m, ale wieża ciśnień jest jeszcze wyższa. Z opisu technicznego budowli wynika, iż mierzy ona 44,45 m! Tyle, iż wdrapać się na nia nie można, zatem wycieczka na jej szczyty odpada.

164 STOPNIE

O ile czterdzieści kilka metrów to błahostka do pokonania na równym, poziomym terenie, o tyle wspięcie się na taką wysokość pionowo w górę, to już inna śpiewka. Aby dostać się na platformę widokową ratuszowej wieży, należy pokonać 164 schody! Z tego 48 wewnątrz gmachu ratusza. Te są w miarę komfortowe - niskie i szerokie. Co innego stopnie w samej wieży. Jest ich tam aż 116, do tego są wąskie i wysokie. Warto je jednak pokonać, bo dobry to sposób na utrzymanie kondycji i zrzucenie zbędnej nadwagi. No, ale przede wszystkim warto dotrzeć na samą górę dlatego, aby móc podziwiać rozpościerająca się w dole panoramę miasta i najbliższych okolic, bo:

- Cóż to za fantastyczne widoki. Jakież to nasze Szczytno jest piękne - takie padały komentarze z ust osób współodwiedzających z "Kurkiem" widokową platformę - fot. 2.

I istotnie, wszystko wygląda jakoś tak równo i pięknie. Porządnie, czysto i kolorowo, jakby ktoś poustawiał na zielonym dywanie dziecinne nowiutkie klocki.

MIASTO MIŁOŚCI

Gród nasz pieczętuje się wizerunkiem jelenia. Choć herb zapożyczony jest od Ełku, to nikogo nie dziwi, wszak ongiś dookoła rozciągały się puszcze i nieprzebyte bory, więc i zwierzyny wszelakiej, w tym i króla dzikiej rogacizny był u nas dostatek.

Ale czy Szczytno nie powinno pieczętować się wizerunkiem serca?

A skąd, jak i dlaczego? - zapyta zadziwiony Czytelnik.

Ano znalazłszy się na wieży spójrzmy w dół, w kierunku jeziora małego - fot. 3.

Z pozoru w widoku nie ma nic osobliwego, ale ujrzymy coś niespodziewanego, jeśli do obserwacji zaangażujemy szczyptę wyobraźni i nieco uczucia. Te rodzą się gdzie? Ano w sercu.

Narysujmy zatem serce w nieco perspektywicznym ujęciu i nałóżmy jego kontury na fotografię. Otrzymamy dokładnie to, co widać na fot. 4.

No i wszystko staje się jasne. Oto pośrodku miasta mamy zaklęty w kontury jeziora wizerunek najprawdziwszego serca - symbolu wszelkich uczuć wyższych, w tym i miłości. To powinno dać nam wiele do myślenia...

2004.05.26