Na wycieczkę zapraszam osoby, które w prosty, przyjemny i bezpłatny sposób pragną zgubić zbędne kilogramy. Przepis jest następujący - wystarczy pokonać rowerem liczącą 30 km trasę Szczytno - Sasek Mały - Siódmak stosując zamieszczone poniżej wskazówki, a efekt gwarantowany.

Trasa zgubionych kilogramów

Najpierw wolno i rozważnie wydostajemy się ze Szczytna na znaną, ulubioną asfaltową drogę prowadzącą nad Strugę. Następnie po przekroczeniu niestrzeżonego przejazdu kolejowego stopniowo zwiększamy tępo i na pełnym gazie docieramy do rzeki. Tam hamujemy bowiem kończy się asfalt, a zaczyna leśna droga. Dalej jedziemy prosto naciskając z coraz większą siłą na pedały. Pędzimy mijając mały mosteczek, duży most, a gdy poczujemy, że mamy mokre plecy - zwalniamy. Z głównej leśnej drogi, tuż przy dorodnej brzozie, skręcamy w lewo. Należy nam się chwila wytchnienia, dlatego też w dowolnym miejscu pokonywanej trasy schodzimy z roweru. Maszerujemy obok jednośladu wdychając pełną piersią olejki eteryczne rozsiewane przez sosny i świerki. Z łatwością dostrzeżemy tabliczki umieszczone na drzewach z nazwami następujących miejscowości: Narty, Warchały, Piduń, Rekownica, ale tam wybierzemy się innym razem. Marsz kończymy nad jeziorem Płociczno. Nad brzegiem malowniczo okalanego lasem oczka wodnego robimy 10 przysiadów. Żegnamy bajeczne jeziorko i tuż za nim z głównej drogi skręcamy w lewo, stopniowo zwiększając tempo. Szaleńczy pęd kończymy przy tablicy z napisem Rezerwat Galwica i trzymając się głównej trasy jedziemy spokojnie do przodu. Ponownie wskazana jest mała gimnastyka, dlatego zbieramy grzyby, w następujący sposób: najpierw do dostrzeżonego grzyba uśmiechamy się, potem stawiamy rower, robimy niski skłon, zrywamy zdobycz i wracamy skacząc na jednej nodze do pojazdu. Grzybów jest moc, więc czeka nas solidna zaprawa. Gdy leśna droga zmieni się w asfalt, porzucamy grzybobranie. Teraz pedałujemy wolno, wówczas dojrzymy niejedną, przyodzianą w piękną, brązową sukienkę sarnę, a potem zwiększamy tempo, by poczuć wiatr swobody na skroniach. W takim przemiennym tempie dotrzemy do Sasku Małego. Tu chwilę odpoczywamy pijąc zabraną na wycieczkę wodę mineralną. Uzupełniwszy płyny wskakujemy na stalowego rumaka i gnamy asfaltem do warszawskiej szosy. Mamy do wyboru dwie możliwości, albo ruchliwą szosę, albo skręt w lewo, by lasem dotrzeć do Siódmaka, a następnie do Szczytna. W domu dopadamy do lodówki, otwieramy drzwi ulubionego kuchennego urządzenia, wyjmujemy... jogurt, który zjadamy z apetytem. Po takiej kuracji stajemy na wagę i ku naszej radości stwierdzamy, że ubyło nam 5 kg.

Osoby, które nie muszą się odchudzać, także zapraszam na wycieczkę. Wyprawę można połączyć ze zbieraniem runa leśnego, którego jest tam pod dostatkiem. Wówczas nie przegapimy zbieracza jagód, który z koszem pełnym granatowych kulek wędruje do skupu. Chętnie porozmawia i pozwoli skosztować owoców umieszczonych w jadalnym kwiatuszku w kształcie dzwonka, który podaje czystą ręką. Jest to niezwykła sprawa, bo wszyscy wiemy, że jagody barwią nasze dłonie na granatowy kolor. Pytany o sposób na czyste ręce ze śmiechem odpowiedział, że nie są to domniemane rękawiczki, tylko liście pewnej roślinki, które podczas gniecenia puszczają sok usuwający zabrudzenie. Uwaga, zbieracz jagód pozwolił, bym czytelnikom "KM" zdradziła nazwę tej rośliny - jest to przydrożny szczaw.

Zapewniam, ze pobyt wśród leśnej roślinności wszystkich zadowoli. Do zobaczenia na trasie.

Grażyna Saj-Klocek

2004.08.04