Codziennie po południu pod jadłodajnią przy ulicy Ogrodowej w Szczytnie ustawia się w kolejce około 40 osób. Czekają na zupę, która dla wielu z nich jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia.

W kolejce po zupę

Ludzie z reklamówkami

Już na pół godziny przed otwarciem jadłodajni, grupkami i pojedynczo schodzą się ludzie z reklamówkami. Przeważnie odziani biednie, chociaż po wielu widać, że w miarę możliwości starają się dbać o wygląd.

Wśród oczekujących dominują mężczyźni w średnim wieku. Kobiet jest o połowę mniej. Ich wiek na pierwszy rzut oka trudno określić. Twarze zniszczone życiem. Niektórzy oczekiwanie urozmaicają sobie rozmowami. Mówią o rentach, swoich ułomnościach, chorobach, zasiłkach... Kto dostał, komu odebrano. Jedna z kobiet jest niema. Niektóre kwestie wyjaśnia, rysując kijkiem po śniegu. Nieopodal, oddzielnie stoją dwie młode, może nastoletnie blondynki w jednakowych kurtkach i dżinsach. Czyste i zadbane.

Przestali być potrzebni

- 27 lat pracowałem - zagaduje mnie około 40-letni mężczyzna. - Ale teraz w ogóle nie ma roboty. Niepotrzebny już jestem.

Do rozmowy wtrącają się inni. Jeden przepracował 17 lat, drugi 23... Większość otrzymuje renty. Cóż z tego, skoro niemal całą trzeba oddać na alimenty czy opłaty za mieszkanie, jeżeli ktoś takie posiada. Są schorowani, wielu ma uszkodzone kręgosłupy, niedowład kończyn. Trudno się dziwić, przeważnie pracowali fizycznie. Teraz te ułomności dyskwalifikują ich na rynku pracy.

Kilka minut po godzinie 13 podjeżdża samochód osobowy typu combi. W bagażniku stoją dwie kany, takie, w których dawniej rolnicy przechowywali mleko. Jest też chleb. Wysiadają Bożena Białobrzeska i Anna Merkel z Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej i otwierają tylne drzwiczki pojazdu. Mężczyźni pomagają im wnieść jedzenie do budynku. Kosz z chlebem stawiają na stole, a kany na podłodze. Obok chleba ludzie ustawiają naczynia. Przeważnie blaszane bańki, małe plastikowe wiaderka. Obie panie z PKPS idą do pomieszczenia obok. Po chwili wychodzą w fartuchach i z chochlami, którymi za chwilę zaczną nalewać zupę.

Niebawem ludzie z reklamówkami rozchodzą się i nikną z pola widzenia.

Czekaj, panie Czekaj

52-letni Włodzimierz Czekaj stracił dom 11 lat temu.

- Siedziałem wtedy w więzieniu - opowiada. - Brat w domu został. Zachorował i zmarł. Wtedy mnie eksmitowali.

Mieszka, jak to sam określa, "na jakiejś melinie", bo "nie ma innego wyjścia". A tam obowiązują niepisane prawa.

- Na melinie nie da się nie wypić - mówi Włodzimierz. - Wszyscy tam piją. Nie wypijesz, to oni patrzą podejrzliwie.

Podanie o lokal komunalny Czekaj złożył 11 lat temu i czeka. Wymienia po kolei burmistrzów, którzy mu obiecali, że szybko dostanie mieszkanie.

- Obiecanki-cacanki - kończy. - Muszę żyć, jak żyję. Innego wyjścia nie mam.

Póki mógł, pracował w Wyszkowie jako meliorant. Żyło mu się, jak twierdzi, nie najgorzej. Potem zlikwidowali zakład. Teraz utrzymuje się z renty w wysokości 418 złotych.

Skończyły się buty

48-letni Janusz Raniszewski, zwalisty, wąsaty poczciwiec o głosie filmowego Longinusa Podbipięty był kiedyś szewcem. Ale gdy coraz mniej ludzi przychodziło do niego naprawiać buty, musiał firmę zamknąć. Nastała bieda, z żoną przestało się układać. Jakiś czas pracował we wrocławskiej fabryce wagonów, ale wymeldowali go z mieszkania.

- Rozwód wziąłem - mówi. - Teraz żona mieszka z innym. Mam dwóch synów. Jeden się ożenił, drugi rozszedł się z żoną. Głupio mi mówić do nich "pomóżcie". Niech sobie żyją.

Na znalezienie pracy już nie liczy. Unosi lekko prawą rękę w bok, jakieś 40 centymetrów od biodra. Na jego twarzy pojawia się grymas bólu: - Wyżej nie podniosę... Mam tak po wypadku.

Teraz mieszka u kolegi. O własny kąt się nie stara. Nie wierzy, żeby to miało sens.

Elegancja to nie wszystko

Dla 54-letniego Wiesława Jóźwika dobre czasy skończyły się, gdy jego szef przeprowadził reorganizację.

- Pracowałem jako ślusarz i dało się żyć - mówi. - Ale mnie zwolnili. Chodzę i szukam pracy, ale mówią mi, że jestem za stary, a i kręgosłup mnie boli.

Na pierwszy rzut oka Wiesław nie wygląda na człowieka, który musi korzystać z darmowej jadłodajni. Czarny płaszcz, dopiero po dokładnym przyjrzeniu się wygląda na stary. Ubiór uzupełnia kapelusz. Twarz ogolona... Pewny siebie i na swój sposób elokwentny. Jednak, jak twierdzi, nie ma to specjalnego wpływu na jego atrakcyjność na rynku pracy. Na razie z 418 złotych stałego zasiłku, 300 zł wydaje na stancję.

- Muszę brać tę zupę, bo inaczej bym nie wyżył - przyznaje z bólem. - Emeryturę może dadzą, ale podanie o rentę odrzucili.

Średnie zbyt niskie

Wśród około 40 biorących darmową zupę są również kobiety. Te, z którymi przyszło mi rozmawiać, nie chcą podawać swoich nazwisk. Obie mają średnie wykształcenie. Są technikami włókiennictwa. Fach ten był przydatny, dopóki istniał Lenpol.

- 27 lat tam pracowałam - wysoka, długowłosa kobieta wzdycha. - Ale co tu gadać o robocie, jak nawet ludzie z wyższym wykształceniem pracy nie mają.

Teraz kobieta mieszka z matką. Częściowo żyje z jej renty, ale to nie wystarcza. Bierze zupę dla siebie i dla matki.

- Mam dwóch znajomych - mówi. - Jeden w połowie sparaliżowany. Drugi też chory, to im pomagam.

Druga z kobiet, szczupła i niewysoka, przepracowała w Lenpolu 20 lat.

- Nie mam nawet zasiłku przedemerytalnego - w jej głosie pobrzmiewa rozgoryczenie. - Trochę żyję z alimentów, jak się uda to dorabiam. Bawię dzieci. Latem zbieram grzyby i jagody. Zimą jest ciężej.

Kobietę zasmuca to, że gdy straciła robotę, ludzie się od niej odsunęli. Najgorzej było po rozwiązaniu Lenpolu.

- Siadłam wtedy i beczę. Ale - myślę - przez głupków (mówi o politykach, których obciąża odpowiedzialnością za bezrobocie) życia sobie nie będę odbierać. Jakoś się żyje...

Zupa gotowana jest w Szkole Podstawowej nr 6 w Szczytnie. Składniki pozyskiwane są od sponsorów. Dziennie idzie jej 66 litrów. Bożena Białobrzeska i Anna Merkel z Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej, które wydają strawę, twierdzą, że większe ilości też by poszły. Co prawda nikt spod jadłodajni z pustymi rękami nie odchodzi, ale gdy kilka lat temu WSPol dawał dodatkowo po 20 do 30 litrów, to też nic nie zostawało.

- To najlepsza i tania forma pomocy, zwłaszcza zimą. Jeżeli okaże się, że ilość zupy jest niewystarczająca, ugotujemy więcej - zapewnia Hanna Bojarska, kierownik szczycieńskiego MOPS-u.

Zbigniew Gorący

Prawo do zasiłku stałego w szczycieńskim MOPS przysługuje osobom samotnym, u których dochód miesięczny nie przekracza 461 zł, a w przypadku rodzin 316 zł na osobę. Można tam również otrzymać odzież. Z wszelkiego rodzaju pomocy finansowej korzystało w zeszłym roku 1198 rodzin, czyli 3332 osoby.

2005.02.02