PODZIAŁ SPOŁECZEŃSTWA

Niedziela, 22 sierpnia

Ostatnio telewizja publiczna skutecznie podzieliła społeczeństwo na tych, którzy sport w mniejszym lub większym stopniu uprawiają dbając o swoje zdrowie, i na tych, którzy sport kochają i dlatego kosztem odleżyn, trucia organizmu piwem albo nawet czymś mocniejszym godzinami wylegują się na kanapie gapiąc w telewizor. Szefostwo TV zafundowało nam 17-godzinny codzienny spektakl o tym, jak leją naszych. To ostatnie dało się przewidzieć, bowiem na uroczystym pożegnaniu polskich sportowców szef Komitetu Olimpijskiego, pan Paszczyk, z dumą oświadczył, że przygotowania do igrzysk udało się w pełni zrealizować i to najmniejszym od lat kosztem. Co oznacza, że maksymalnie oszczędzano, a to przecież musiało się odbić na wynikach. Sport, jak wiele innych dziedzin życia, opiera się na prostej prawdzie: im mniej zainwestujesz, tym gorszych możesz spodziewać się wyników. Ale zostawmy na boku mądrego szefa naszego sportu, a zajmijmy się bulwersującą społeczeństwo od pewnego czasu sprawą, a mianowicie opłatą abonamentu telewizyjnego. Podobno z upoważnienia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji agenci Poczty Polskiej będą starali się wyniuchać, kto telewizor posiada, a kto nie. A jeżeli posiada, to czy płaci abonament. Otóż, jak mi się zdaje, podobnych przepisów nawet najbardziej tępy komuch nie potrafiłby wymyślić. Świadczą one o tym, że pewni ludzie są chorzy umysłowo i należy ich leczyć. Po pierwsze dlatego, że w przepisach nic nie jest zgodne z konstytucją, po drugie - opłaty te nie mają nic wspólnego z zasadą wolnego rynku, który ponoć u nas jest podstawą gospodarki. Po trzecie..., po czwarte..., po dziesiąte,... ale po co ta wyliczanka, skoro wystarczą dwa pierwsze punkty. Pierwszy dotyczy nowego rozporządzenia, drugi już istniejących przepisów.

... Z pieca spadło

Sprawa wygląda tak, że wydaje się rozporządzenie, które nawet w jednym procencie nie jest możliwe do zrealizowania. Załóżmy bowiem, że taki kontroler z poczty podejdzie do mojej furtki i wtargnie na moje podwórko mimo ostrzeżenia, że za płotem rządzi pies o odpowiedniej wadze i ostrości zębów. Mimo wrodzonej inteligencji moje psy nie umieją czytać, a już na legitymacjach służbowych nie znają się zupełnie. Ale załóżmy, że psy będą akurat spały zmęczone upałem, a wtedy ja, widząc na podwórku intruza, w obronie koniecznej użyję zwykłego kija albo czegoś innego, bo nikt bez mojej zgody po moim podwórku nie ma prawa się wałęsać. Ale nawet gdybym ujęty grzecznością uroczej kontrolerki zaprosił ją na pokoje, to stojący na szafce telewizor też nie stanowi żadnego dowodu, bo... Pamiętam taki kawał: "Co to jest? Jest duże, ciężkie, ma trzy nogi i wisi przy suficie? - Jak to co? Fortepian? - Fortepian na suficie? - A co to kogo obchodzi, jak urządzam sobie mieszkanie". Jasne?! Mogę mieć fortepian na suficie, mogę mieć telewizor na stoliku. A kineskopu używać - jak śpiewa nasz ziomek Daukszewicz - jako pojemnika na to, co mnie "nakapie". Co zresztą jest przestępstwem, ale skoro kineskop jest pusty, to i przestępstwa nie ma. - A co z tą anteną satelitarną? - spyta kontroler. Więc mu odpowiem, że nie chcę przed sąsiadami uchodzić za biedaka, którego nie stać na "satelitę". Przypominam też, przy okazji, że to nie ja muszę udowodnić, że korzystam z telewizora, a odpowiednie władze muszą mi to udowodnić. I o żadnym domniemaniu popełnienia przestępstwa nie chcę słyszeć, bo to za mocno trąci poprzednim okresem i nie jest zgodne z konstytucją.

Poniedziałek, 23 sierpnia

Teraz przejdę do punktu drugiego, czyli dlaczego forsę z abonamentów zgarnia tylko telewizja publiczna. Skoro obywatel płaci np. "kablówce" opłatę miesięczną, a ta dostarcza mu wiele programów, łącznie z TV1 i TV2, to dlaczego ma płacić jeszcze oddzielnie telewizji publicznej? I za co? Za posiadanie telewizora? (Za to zapłacił już w sklepie, dokonując zakupu odbiornika.) To samo dotyczy użytkowników telewizji kodowanych Canal + i Polsat. Odpowiedzialni ludzie tłumaczą, że płacić trzeba, bo telewizja publiczna ma do spełnienia "misję", czyli ma produkować i emitować programy, które niosą jakieś edukacyjne bądź inne przesłanie. I tu się zgadzam. Rzeczywiście, takie programy ktoś musi emitować, bo nie można się ograniczyć do hip-hopu i filmów kryminalnych. Z chęcią bym te kilkanaście złotych na ten cel miesięcznie przeznaczył, gdyby nie to, że mam liczne dowody, iż są to pieniądze wyrzucone w błoto.

Dam przykład. Co byście, Czytelnicy, powiedzieli na to, gdyby burmistrz dowolnego miasteczka zajął się wyłącznie czystością, a zaniedbał szkolnictwo, naprawę ulic czyli... całą resztę? Powiedzielibyście, że partacz i niefachowiec. Bo będąc burmistrzem, trzeba dbać o wiele rzeczy ze schroniskiem dla bezdomnych psów włącznie. A co zrobili "fachowcy" z polskiej telewizji publicznej? Zajęli się wyłącznie Igrzyskami Olimpijskimi. Resztę pal diabli. Nawet do tego stopnia, że dali sobie podkupić pucharowe mecze naszych drużyn w piłce nożnej. Czy te jełopy nie zdają sobie sprawy z tego, że sporą część kibiców ani pływanie, ani wioślarstwo, ani nawet lekkoatletyka nic a nic nie obchodzą, za to są ciekawi, czy w następnym meczu Lech Poznań strzeli bramkę, czy przegra z drużyną z Wysp Owczych. Taka jest prawda. A skupić się jedynie na Igrzyskach Olimpijskich i na dodatek tak te transmisje spartaczyć, to... do diabła z taką misją! Widział to bowiem kto, żeby na początku kolejnego odcinka relacji nawet nie podano, co się na igrzyskach dzieje i czego w tym odcinku serialu możemy się spodziewać? A zamiast tego namawia się mnie na udział w zabawie audiotele, polegającej na tym, że tv zgarnie kolejne sto tysięcy złotych (albo więcej) od naiwnych telewidzów, którym oferuje trzy tysiące złotych.

O innych uchybieniach w relacjach z Igrzysk może przy innej okazji, bo... "bo nie chce mi się teraz o nich gadać".

I obym w zdrowiu przeżył "misjonarzy" z publicznej telewizji.

Marek Teschke

2004.09.01