Święta, Święta...

Wigilia, 24 grudnia

Pierogi gotowe, uszka do barszczu pracowicie posklejane, na stole biały obrus i pusty talerz dla niespodziewanego gościa, a na nim świeczka Caritasu. Ubiegłoroczna, bo ksiądz proboszcz za mało zamówił i dla nas nie starczyło. I chociaż chcieliśmy wspomóc jeszcze biedniejszych od nas, na dobrych chęciach się skończyło. Za chwilę, kiedy tylko skończę pisać tę notatkę, zapalimy lampki na choince, połamiemy się opłatkiem i złożymy sobie życzenia. Zwyczajne, jak co roku - obyśmy w zdrowiu i spokoju dożyli następnej Wigilii. A potem zasiądziemy do stołu zastawionego postnymi potrawami. I chociaż Kościół upomina, że czekanie na Zbawiciela to czas radosny, my pościmy. Tradycyjnie. Cieszymy się z narodzin małego Chrystusika, ale wolimy szanować wieloletnie przyzwyczajenia. Jak to Polacy. Jeżeli już wolno nie pościć, to my na przekór obejdziemy się bez schabów i kiełbas. Chociaż trochę żal, że zabrano nam przyjemność zaglądania z łyżką w ręku do tłustego, smakowicie pyrkoczącego na płycie bigosu, by pod pozorem kulinarnej doskonałości (Czy aby nie za kwaśny? Czy nie wymaga dodatkowej przyprawy?) nabrać sporą łychę zakazanej (bo post!) potrawy. W tym roku zakradać się do lodówki już nikt nie musiał. Plaster szynki? - Proszę bardzo! Kawałek pieczeni? - Czemu nie! Ale to już nie ten smak, nie ten aromat.

... Z pieca spadło

II dzień świąt, 26 grudnia

To czas odwiedzin. Przyjechał syn z wnuczką. Podrosła i jak na czteroletnią panienkę całkiem rezolutna. Tylko te panienki z miasta jakieś nie do końca udane. Uczulone na wszystko, co tylko możliwe. Czekoladkę? Tylko odrobinę. Orzechy? Nie daj Boże! Pomarańczę? Najwyżej jedną cząsteczkę! Do czego to doszło?! Podobno teraz w Warszawie tak wszystkie dzieci. Kucharki w przedszkolu już nie wiedzą, co gotować, aby po obiedzie nie trzeba było wzywać lekarza, bo akurat któreś dziecko jest uczulone na delikatny rosołek. Na szczęście nasza Karolina nie jest uczulona na sierść psa. Natomiast kot jest uczulony na Karolinę i chowa się przed nią po kątach. Niby mógłby się łatwo obronić, ale nie wypada, przecież to maluch, małe ludzkie dziecko i na dodatek wszyscy przy nim skaczą jakby było najważniejszym zwierzęciem w stadzie, więc lepiej mu ustąpić, schować się gdzieś pod łóżko, bo niby taka mała, ale wytarmosić może albo wymyślić coś jeszcze bardziej nieprzyjemnego.

Ponadto uważam, że miejskie dzieci za dużo oglądają telewizję. Tak się zdarzyło, że telewizor był akurat włączony, a na ekranie podobno bardzo popularna Małgorzata Foremniak. - "O, Zosia!" - krzyczy Karolina. "Jaka Zosia?" - pytam i wyglądam za okno czy nie nadchodzą jacyś niespodziewani goście. A na to czteroletni telewidz: "No wiesz dziadek, nie żartuj, nie oglądasz serialu?". Wstyd mi się zrobiło przed wnuczką, bo nie oglądam "Na dobre i na złe" m.in. właśnie z powodu kiepskiej gry aktorskiej pani Foremniak, ale wszyscy kochają Zosię, więc nic nie powiedziałem, tylko przełknąłem tę utratę autorytetu w oczach wnuczki, bo pewnie jeszcze niejeden raz będę to musiał uczynić.

Sylwester, 31 grudnia

Przyjęło się, że z końcem roku dokonuje się pewnych podsumowań, a także prognozuje przyszłość. Zawsze to robiłem, więc dokonam tego i tym razem.

Miniony rok cechowały choroby. Najważniejszą u nas w kraju, aż nadto widoczną jest choroba SLD, a jej objawami są liczne afery: od afery Rywina począwszy po inne wcale nie drobniejsze, jak chociażby afera ministra Łapińskiego i jego kumpli, a związana ze służbą zdrowia oraz, tak zwana lustracja członków, pomyślna dla ludzi, którzy w żaden sposób przejść przez nią nie mieli prawa. Nastąpiła w szeregach tej partii utrata poczucia rzeczywistości. Wszystko to są objawy chorobowe: gorączkowe działania, kłamstwa, utraty pamięci. A przecież wiemy tylko o tych przypadkach na górze. O działaniach w gminach, powiatach czy województwach nie wiemy nic lub prawie nic. A jeżeli nawet wiemy, to nie robią na nas specjalnego wrażenia. Dlaczego to się stało z partią, która naszemu społeczeństwu jest potrzebna? Chociażby dla równowagi? Przez sposób myślenia jej członków. I tych na górze, i tych trochę niżej. Skoro dorwaliśmy się w demokratyczny sposób do władzy - imaginują sobie - to teraz będziemy robili to, co chcemy, tak jak to dawniej bywało. A tymczasem zmieniło się wiele i nie bardzo można robić co się żywnie podoba, bo prasa i inne media patrzą na ręce. A ostatnia wypowiedź ministra Wagnera jest na to oczywistym dowodem. Powiedział mianowicie, że w Ministerstwie Finansów istnieje dokument, że to poseł Platformy Obywatelskiej zgłosił projekt obniżki podatku od gier losowych, chociaż w dokumentach sejmowych przygotowanych przez marszałka Borowskiego jest czarno na białym, że zrobiła to posłanka Błochowiak z SLD. Kto ma rację? Otóż znów zawiniła bezkrytyczność i pewność siebie (czytaj: stary sposób myślenia) ministra Wagnera, który za dokument uznaje prywatną notatkę urzędnika z Ministerstwa Finansów. I co mu kto zrobi? Nie dziwmy się więc, że inni przedstawiciele władzy idą jego śladem i dopuszczają się nawet pobicia fotoreportera: bo jak ktoś taki z ulicy śmie robić zdjęcia władzy i to w czasie relaksu z drinkiem w ręku? Dawniej to by takiego... Niestety, ten właśnie sposób myślenia może doprowadzić, chciałbym to podkreślić, potrzebną w życiu społecznym partię do tak zwanego "zejścia" (jak mawiają lekarze).

O innych chorobach naszego świata już po Nowym Roku, bo czas mrozić szampana i życzyć sobie nawzajem, aby 2005 rok był zdrowszy.

Marek Teschke

2004.01.07